niestety i mojego Skarba to nie ominęło, w sobotę wieczorem zauważyłam guza na pyszczku, pojechałam do jedynego otwartego weterynarza, Pani powiedziała, że ropień, nacieła go troszkę ropy z krwią poleciało, dostał dwa zastrzyki kazała przyjechać następnego dnia jeżeli nie będzie poprawy, nie było... Znalazłam tutaj weterynarza polecanego i w niedziele pojechałam, umówiliśmy się na poniedziałek czyli dzisiaj na zabieg. o 14:30 zajechałam, o 15 królik już zasypiał, gdy zaczął się przewracać ja zaczęłam płakać więc weterynarz powiedział, że zadzwoni jak będzie po wszystkim. Zadzwonił około 16:30, o 17 byłam już po niego, królik był już wybudzony, ale jeszcze "pijany". Powiedział, że zęby były w stanie krytycznym, nie wyrywał ich tylko wyciągał, kilka wrastało w policzek, na dole po stronie ropnia został mu jeden ząbek. Ogólnie powiedział, że nie podobało mu się to wszystko, bardzo dużo ropy, pokarmu, trocin (chociaż nie wiem skąd bo nie używam trocin, nawet w kuwecie nie ma żwirku tylko ręczniczki papierowe, najprawdopodobniej obgryzał gdzieś łóżko). Rana została otwarta, w środku został gazik(?) z chyba jodyną, dostał leki przeciwbólowe, antybiotyk, dostałam jeszcze leki przeciwbólowe na dwa dni i w środe kontrola. Jestem załamana, królik od powrotu zjadł troszke granulatu, kawałek startej marchewki i banana, trochę chodzi, ale boję się, że gdy wstanę rano on odejdzie.
W sumie nie wiem po co to piszę, chyba szukam pocieszenia:(