Śliczne i kochane kluseczki rano już chodziły wszystkie po zagródce i goniły mamę, dostawcę mleka
Ale po południu, jak wróciłam do domu, to przeżyłam chwile grozy - Jaśko mi leciał przez ręce
Normalnie nie było widać, że ma pusty brzuś, ale go musiałam przenieść i poczułam, że maleństwo musiało się nie załapać na posiłki. Tylko, że dostawiony do cycuszka też nic nie robił się pełniejszy, a bardziej zmęczony i w końcu tylko się tulił do łapek mamy...
I poleciałam po kozie mleko i wg przepisu weta je wymieszałam no i wciskałam małemu. Najpierw się rzucił na strzykawkę, a potem się skapnął, że to nie mamine mleczko i już mu tak ładnie nie szło. Ale wypił troszkę i resztę wylizała z niego mama, dając mu za to się dostać do cyca - więc może resztę dopił u niej.
W każdym razie, ja tam chora jestem od tych nerwów, a Issa chyba nie ma dość pokarmu, żeby wykarmić 3 i muszę jej pomagać.
A maluchy jak otworzyły oczęta - dziś już wszystkie widzą - to zaczęły chodzić (Piccolo to nawet brykać, a Bizu pokicywać) i mamlać sianko, bawić się pałeczka granulatu i ciągać listek winogron
Byleby tylko Jasiulek doszedł do siebie, bo nie dam rady...
Wszystkim, którzy nam pomagają dziękujemy - kobitki się nie ujawniają, co doceniam i szanuję, ale jestem też ogromnie wdzięczna za wsparcie Issy i malchów.EDIT:
o 22:30 maluchy same dreptały za mamą i chciały się dostać do cycuszków, więc ją przytrzymałam. Nakarmiła wszystkie, chociaż jaśkowy brzuś nie jest taki pękaty jak rodzeństwa. Ale jednak jakoś odetchnęłam.