dzisiaj w Uszatej było bardzo zielono,bardzo pysznie i bardzo przyjacielsko
na początek może poinformuję, że przyjęliśmy nowego kolegę - do Przystani zawitał niejaki Pixel. Przecudnej urody baranisko, niestety zdjęciem nie dysponuje. Mimo, że chłopczyk na specjalnie zestresowanego nie wyglądał, dziś miał jeszcze dzień klatkowy, i nie chciałam go męczyć wpychaniem obiektywu do środka. Poza tym istnieje ryzyko, że biedny obiektyw zostałby silnie adorowany
tak tak, Pixel jest w pełni sił mężczyzną, chcącym demonstrować swoją męskość na wszystkim co się rusza, lub nie ...
oprócz atrakcji w postaci Pixelka, widząc same śliczne bobki (tonę ślicznych bobków!) we wszystkich klatkach postanowiłam zrobić wszystkim mały dzień dziecka w postaci zielonego śniadania (stwierdziłam, że skoro mam dyżur wieczorny też, to najwyżej sama sobie kręce bicz i sprzątanie ceko
). Było marchewkowo, pietruszkowo, koperkowo, łąkowo i naprawdę szalenie smakowicie! oto wycinek z tej uczty:
Opelek szaleje za marcheką...(tak, tak, w każdej postaci
)
a Marchewka... :
Trusia najwyraźniej postanowiła wyścigować się komu najszybciej wszystko zniknie w paszczy...
miała zaciekłą konkurencję:
gotową na wszystko by zdobyć pyszności...
mimo tego, wygrana należy się zdecydowanie jej
Poza szczęśliwym obżarstwem (które na szczęście nie skończyło się żadnymi problemami brzuszkowymi - wieczorem zero ceko!
) tak jak już wspominałam było milusio i przytulnie:
(wiem, że nieostre, ale takie ujęcia nie zdarzają się za często!)
było oswajanie puchatej chmury (gradowej!) na rękach
było sprawdzanie czy widok z domu wybranka jest ciekawy:
tradycyjnie było też zwiedzanie:
a po wszystkim, widok bezcenny, nawet nie sfotografowany...wszyscy w klatkach, maluchy śpiące w trójkę w kuwecie, Opelek wsuwający spokojnie jakąś zieleninkę, Marchewa to samo, Trusia odpoczywająca a nie biegająca jak pies koło płotu w te i we wte ( o tak:
), i nawet nasz Pan amant się uspokoił na sam koniec leżąc z wywalonymi girkami.
Dobranoc
a i zapomniałam o jeszcze jednym!
nawiązałam dziś bardzo miłą znajomość z Panem ze sklepu obok lecznicy, poszłam kupić zieleninkę dla towarzystwa (taaaka natka za 1,5, ale nie o tym chcę napisać) i zapytałam czy nie miałby jakiś luźnych liści z brokuła dla króliczków. Pan powiedział żebym przyszła za 15 minut a on już coś przygotuje
przyszłam i dostałam duży karton po winie pełen liści!
co prawda nie wszystkie jadalne (eh, przeświadczenie, że króliki jedzą kapustę wciąż jest powszechne...), ale w większości to są piękne brokułowe liście
Pan powiedział, że zaprasza co rano
zatem należy korzystać póki są takie pyszności! (możnaby tylko napomknąć, że nasze króliki nie lubią kapusty, albo coś takiego, bo wdawanie się w dyskusje na temat żywienia królików chyba celowym nie jest, a nie ma sensu trzymać faceta w nieświadomości i wywalać część z tego co daje)
Śpimy!