Dawno nie pisałam na forum, co nie znaczy, że nie czytałam i nie interesowałam się losem króliczków. Teraz z ciężkim sercem weszłam, bo po dwóch latach i dwóch miesiącach odeszła od nas nasza Salusia. Prawdopodobnie miała coś ponad 3 lata, bo jak ją przygarnęliśmy to powiedziano nam, że miała ok. 1 roku.
14 lutego znaleźliśmy ją w jej klatce zasikaną, zakupkaną, całą z mokrym brzuszkiem. Weterynarz podał jej kroplówkę, antybiotyk, witaminy, aminiokwasy. Salusia nic nie chciała jeść. Biegunka się skończyła na drugi dzień, królik nie mógł się wykupkać, za to była cała zasikana. Około soboty inni weterynarze w tej samej przychodni stwierdzili, że wyczuwają w brzuszku coś na kształt śliwki węgierki. Podali parafinę. Cały czas dostawała antybiotyk, kroplówkę, dwa rodzaje nawet, aminokwasy, witaminy i co jakiś dzień lek przeciwzapalny. Od soboty zaczęliśmy podawać jej koperek, który wcinała chętnie. Nawet jak była na tym parafina i probiotyk. W poniedziałek rozważano USG ale Salusia była zagazowana. W nocy z poniedziałku na wtorek zaczęła kupkać na potęgę. Było tego pełno, śliwka z brzuszka zniknęła. Co lekarze stwierdzili, że musiało być kałem zalegającym w jelicie. Choć już pierwszego dnia przy odbycie pod skóra wyczuwali coś ciemnego, myśleli że to właśnie kał się wcisnął. Była poprawa, kupkała, piła ale jeść nie chciała. Tłumaczyliśmy to sobie, że przez kroplówkę. Że przez nią nie ma apetytu. W czwartek dostała mniej kroplówki. Nadal nie chiała prawie jeść i pić. Nikt mi nie powiedział, żebym próbowała przez strzykawkę na siłę. Myślałam, że już przechodzi. Dlaczego w przychodni była ciekawska, nie przeszkadzały jej zwierzęta, bawiła się kocykiem, myła a w domu leżała bez zainteresowania życiem, nami, jedzeniem?? W piątek wieczorem zjadła trochę koperku, pietruszki, bazylii. W sobotę rano wybiegła, trochę nasiusiała, leżała w kurkę nagle poszła do kuwety próbowała się wykupkać, napinała, ale nie miała wcale wody w sobie, bo pić nie chciała. Zaczęła piszczeć, skuliła się w kurkę, potem próbowała ruszyć się, ale straciła siłę w tylnich łapkach. Zaczęła piszczeć, leżała tylko na boku. Spakowaliśmy ją do transporterka, chwilę potem umarła. Koszmar.
Nie chciałam sekcji zwłok. Nadal nie wiem co jej mogło być, co było przyczyną zatoru. Ostatnią wersją jaką usłyszałam było zakłaczenie. Po półtora tygodnia leczenia, różnych teorii. Czuję się fatalnie, mam poczucie winy, że zawiodłam króliczkę, która ufała nam, pokochała nas pomimo, że byliśmy jej kolejnym domem. Nie mogę sobie wybaczyć, strasznie mi jej brakuje. W pewnym momencie mocniejsze niż tęsknota było poczucie winy. Tęsknie za nią strasznie. Nie próbujcie sami leczyć, idźcie do lekarza. I nie ufajcie jednej lecznicy.... Będę chciała mieć w przyszłości jakiegoś króliczka, na pewno z adopcji. Ale póki co nie mogę jeszcze, myślę o Salusi. A poza tym nie chcę zawieść kolejnego uszaka.