http://www.fotosik.pl/pokaz_obrazek/a1828288500f4fc9.htmlIdealna kastracja kochającego DT?
Każdy kto chce adoptować królika na początku zapoznaje się z warunkami adopcji i procesem adopcyjnym. Jeśli akceptuje te warunki i uważa, że nadaje się na opiekuna, posiada odpowiednią wiedzę lub chce ją zgłębić, posiada czas , możliwości i chęci aby dać dom bezdomnemu królikowi – wypełnia formularz. Na jego podstawie przeprowadzana jest rozmowa a następnie wizyta przed adopcyjna. Jeśli są jakieś pytania, niejasności czy braki w wiedzy opiekuna, pośrednik adopcyjny pomaga , tłumaczy, przesyła materiały. Jeśli wszystko jest ok z obu stron-dochodzi do adopcji. DT z opcją DS lub od razu DS w przypadku osób , co do których nie ma żadnych wątpliwości lub też mają już adoptowanego królika i opieka nad nim jest wzorowa.
Zawsze tez jesteśmy do dyspozycji w kwestii pytań czy wątpliwości, pomocy weterynaryjnej etc.
Oczywiście, nie każda osoba zgłaszająca się do adopcji, otrzymuje zwierzę. Od tego jest proces adopcyjny i rozmowa aby wyłonić te najlepsze domy. Czasami niektórzy muszą się jeszcze wiele nauczyć, ale ważne aby chcieli. Część osób poznaje króliki i opiekę nad nimi pomagając nam na co dzień, przychodząc sprzątać, pomagać w wizytach u weta, opiekując się czy biorąc w końcu na DT.
Nie wydajemy królików do adopcji tylko dlatego, że jest ich dużo czy dlatego, że ktoś później będzie mówił o nas źle , bo nie dostał zwierzaka. Interesuje nas tylko i wyłącznie dobro i bezpieczeństwo zwierząt a nie grymasy i zachcianki często bardzo nieodpowiedzialnych osób.
Nasze adopcje to adopcje świadome, do naprawdę dobrych, kochających i myślących domów.
NIE UPRAWIAMY ROZDAWNICTWA
Bardzo proszę o uszanowanie naszych zasad oraz naszej bezinteresownej ciężkiej pracy. Jeśli komuś nie pasują nasze warunki adopcji, nie zmuszamy nikogo aby adoptował królika. Chcemy aby adopcja była świadoma i przemyślana a królik był wyczekiwanym członkiem rodziny i aby jego potrzeby były respektowane jak każdej żyjącej i czującej istoty.
************************************************************************
Osoba, która zaopiekowała się Maurycym jest osobą niepełnoletnią więc na rozmowie i wizycie przed adopcyjnej ustaliliśmy, że opiekunem prawnym są rodzice. Opiekunka była bardzo zaangażowana i wydawała się naprawdę fajną osobą, posiadała już pewną wiedzę, widać, że chciała raczej wiedzę zgłębić, wszystko wydawało się ok. Ojciec dziewczyny podpisał umowę DT. Umowę, z którą się zapoznał i w której ma jasno i wyraźnie przedstawione warunki DT oraz przede wszystkim fakt, że nie może bez zgody fundacji wykonywać zabiegów chirurgicznych. Jest to istotne szczególnie dla osób , które jeszcze królika nie miały i nie znają dobrych lekarzy. Zawsze wskazujemy kilku najlepszych lekarzy z danej dziedziny i uczymy, że tak jak i w medycynie ludzkiej tak też w weterynarii z różnymi dolegliwościami idziemy do różnych specjalistów np. na zabieg do chirurga, z serduchem do kardiologa etc. Z czasem opiekunowie radzą sobie świetnie sami i nasze wsparcie jest im w niczym nie potrzebne, sami wchodzą w “króliczy “ świat.
Wszystko było ok do wczoraj, kiedy to Opiekunka zadzwoniła wieczorem przestraszona z info, że potrzebuje pomocy, że królik jest chory, że jest coś nie tak, że leży, że pokłada się oraz że...dwa dni temu zrobiła mu kastrację. Zdziwiło mnie to bardzo bo wszystkie zabiegi są ustalane z nami i króliki na DT jeśli potrzebna jest kastracja czy sterylizacja są umawiane na kontrolę, badanie krwi a następnie na zabieg. Wszelkie działania i zabiegi weterynaryjne pokrywa fundacja. Jeśli nowy opiekun obawia się opieki pooperacyjnej to na czas rekonwalescencji zwierzę może do nas wrócić.
Zapytałam o zabieg, narkozę, wypis, podawane leki, objawy...niestety dziewczyna nie wiedziała nic. Podobnie jej mama , która za kwadrans zadzwoniła. Obie nie były w stanie ani przedstawić wypisu zabiegu, ani powiedzieć czy była wizyta kontrolna, czy były badania krwi, jaka narkoza etc.ani zaleceń po zabiegu ( nie było), ani leków po zabiegu ( nie było). Odmiennie do opowieści córki, mama powiedział, ze królik jest w świetnej kondycji. Przeraziła mnie sytuacja i poprosiłam aby królik w ciągu półtorej godziny został przywieziony albo do nas albo lepiej do lecznicy. Nikt nie chciał zabierać królika a z troski o jego zdrowie poddać go badaniu przez lekarza specjalistę , który sprawdzić co się dzieje i czy nie ma powikłań po zabiegu. Niestety mama nie chciała się zgodzić, co już było podejrzane. Zaczęła też od razu krzyczeć aby nie zabierać córce królika, bo się przywiązała. ANI SŁOWA TROSKI O KRÓLIKA. Po próbach proszenia oraz żądania przywiezienia królika do weta niestety byliśmy zmuszeni rzucić wszystko i jechać po Maurycego, bo z opowieści opiekunki coś było zdecydowanie nie tak. Poprosiliśmy technika weterynarii z lecznicy specjalizującej się w leczeniu królików i gryzoni o wsparcie weterynaryjne. Prawie na miejscu dowiedzieliśmy się, że królik przed chwilą był u lekarza i podobno dostał po 3 dniach dawkę Baytrillu. Żadnego wypisu, leków do domu, podawania leków w lecznicy, nic.
Na miejscu okazało się, że królik jest apatyczny, wystraszony i objawy bólowe. Po rozchyleniu nóżek Maurycego ukazał się przerażający widok...oba jądra z krwiakami, bardzo opuchnięte ( szczególnie prawe), całe poharatane i pozszywane w dość dziwny sposób świadczący o zupełnym braku wiedzy na temat fachowej i bezpiecznej kastracji królika. Królik nie został nawet wygolony do zabiegu... Na lewym jąderku jest duża martwica. Spod prawego wydobywa się ropa i krwisty płyn. Obok jąder widać obrażenia skóry. Jądra są całe pocięte i pozszywane. Po właściwej kastracji powinno zostać tylko około centymetrowe nacięcie nad moszną, nikt nie tnie króliczych jajek... Duży obrzęk, widoczny stan zapalny zewnątrz jak i wewnątrz oraz na 99% nie pozaszywane kanały pachwinowe i generalnie kastracja w pełnym tego słowa znaczeniu nie przeprowadzona zupełnie a zwierzę tylko poranione, wystraszone i żyjące w bólu.
Na zdjęciu moszna już po dobie okładów, chłodzenia i leków.
Z rodzicami absolutnie nie dało się rozmawiać, niestety nie słuchali nas, nie chcieli dopuścić do siebie wiadomości, że coś poszło nie tak. W ogóle nie interesował ich stan zdrowia królika, ani razu nie zapytali jakie mogą być skutki takiego zabiegu, nie zastanowili się dlaczego królik nie dostał leków, czy go boli. Nic. Nic. I to jest najbardziej bolesne, bo zaufaliśmy tym ludziom. Dorosłym ludziom, którzy sami mają dziecko, o które troszczyli się od małego. Niestety pokazało to jedno – traktowali zwierzę jak grymas córki a nie żywe zwierzę które cierpi. Zastanawia mnie też jedno, podobno dziewczyna chciała adoptować drugiego królika, samiczkę z drugiego końca Polski. Skąd taki pomysł, skoro nie potraf się odpowiedzialnie zająć jednym zwierzęciem i naraża je na cierpienie...Dlaczego rodzice akceptują takie zachcianki, skoro królik na DT jest zaledwie dwa tygodnie...Bardzo mnie ta sytuacja zabolała. To, ze ktoś ot tak bez konsekwencji obraża nas, wolontariuszy fundacji to jedno, ale to, ze ten ktoś nie widzi problemu cierpiącego zwierzęcia i w ogóle zapomina o tym zwierzęciu i po prostu wylewa sobie wiadro pomyj... Cóż , jak najdalej od takich ludzi. ZWIERZĘ NIE JEST RZECZĄ I CHWILOWĄ ZABAWKĄ.
Królik nacierpiał się na darmo. Jakim trzeba być obojętnym i nieczułym człowiekiem aby nie zwrócić uwagi na to,że zwierzę cierpi po zabiegu? Że go boli? Rozmawiałam chwilę z weterynarzem i dowiedziałam się tyle, że w trzeciej dobie królik dostał w/wspomniany Baytrill tylko i wyłącznie dlatego, że nalegałam na wizytę u weta. Według lekarza, który wykonywał zabieg i widział królika wczoraj-wszystko jest ok. A leków przeciwbólowych poza podobno jednorazowym Metacamem nie potrzeba bo przecież królika nie boli. A jak nawet boli to przynajmniej nie skacze .
Pytam po co to było? Po co zadawać zwierzęciu ból? Po co narażać go na niepotrzebne cierpienie, stres, bół a nawet ryzykować śmierć, bo często psio-koci weci nieumiejętnym podaniem narkozy zabijają króliki.
Maurycemu nie była w tym momencie zupełnie potrzebna kastracja. Maurycy to spokojny kochany przytulak, który nie był w żaden sposób uciążliwy, nie podgryzał, nie pryskał. No i jeszcze jedno ...królik niedawno dopiero co został zaszczepiony. Nikt-ani córka ani rodzice nie zwrócili na to uwagi. Jakoś zapomnieli nasze ustalenia co do wizyty kontrolnej , odrobaczania etc.
Żałuję, że pośrednik dał się zwieść pozorom. I żałuję , że wczoraj po prostu prosiliśmy o przywiezienie królika na kontrolę do specjalisty i mniemaliśmy, że opiekunowie wezmą sobie do serca swój błąd i cierpienie zwierzaka. Żałuję , że przeszła mi przez głowę myśl, że Ci ludzie będą chcieli się dokształcić, porozmawiać z króliczym wetem, zobaczyć jaka jest różnica . Żałuję , że wierzyłam , że zależy im na Maurycym , tylko nie potrafią tego okazać. Na pytania do ojca :”Czy wie Pan, ze królik mógł umrzeć przy źle przeprowadzonym zabiegu u niewłaściwego weta, mieć powikłania, że jest ustalony czas odstępu od szczepienia do kastracji..?” usłyszeliśmy odpowiedź :”Nie obchodzi mnie to. Córki królik to córki problem”.
Maurycy jest u nas. Siedzi obok. Próbuję poprawiać mu humor smakołykami bo kilkanaście razy dziennie ma okłady na mosznę. Biedaka tak bolało, że był cały zasikany.
W poniedziałek czeka go USG, badanie krwi ( nie wiemy jak był przeprowadzony zabieg, jaka narkoza) oraz konsultacja chirurgiczna i jak zejdzie opuchlizna i krwiaki to reoperacja czyli ponowny zabieg, tym razem już wykonany zgodni ze sztuką i zasadami.