UPDATE
Wrzucam jeszcze ostatni post absolu opublikowany na FB po wizycie
STAJENNIACZKÓW w Ogonku.
"To co widzicie...to naprawdę króliki. Nie ma sensu pisać, że masakra bo nie ma określenie na to, w jakim stanie są te zwierzęta, jaki nieludzki przeszły ból i strach. Wyglądały jak trupy i w niczym nie przypominały królika... Prawie się nie ruszały z bólu, strachu i wycieńczenia.
Króliki zostały wczoraj wieczorem odebrane ze stajni, gdzie... jeszcze żyły. Dzięki pomocy Kasi i jej przyjaciela przyjechały do mnie skąd po szybkich oględzinach i wyeliminowaniu myxo natychmiast zostały przewiezione do lecznicy "Ogonek" (dziękuję niezastąpionym Magdzie i Kamilowi Fechnerom za pomoc
) gdzie przez kilka godzin z dr. Małgosią Krassowską oraz mega fachową i zorganizowaną techniczką Magdą walczyłyśmy z ropą ,strupami, krwią, wybroczynami, guzami, ropniami... i nie dowierzałyśmy - jakim cudem one żyją? Nikt nie wierzył, że to zaropiałe "coś" z guzami i strupami w miejscu oczu to żywe zwierzę. Jeden z rudzielców, gdyby nie oddychał, można byłoby przypuszczać, że nie żyje. Przerażający widok, ale jeszcze gorsze było odmaczanie i usuwanie strupów spod których wyłaniały się zgniłe i zeżarte tkanki, części gałek ocznych z wrzodami, guzy. Spod strupów lała się ohydna, śmierdząca ropa albo wyłaniały się uszkodzone tkanki. Ciężko było na to patrzeć, jeszcze ciężej robi a najciężej oddychać, bo odór ropy zatykał po prostu. Ogromne połacie ran, guzów, strupów i martwicy po bardzo głębokich pogryzieniach przez szczury. W uszach mililitry starej ropy, krew, pasożyty. Zwierzaki nie widząc i nie wiedząc co się dzieje, stresowały się i trzeba było powolutku i delikatnie próbować im pomóc.
Króliki najpierw były domowymi króliczkami, ale z czasem urosły, zrobiło ich się więcej i wylądowały w stajni, gdzie z czasem i w wyniku różnych sytuacji o króliczkach zapomniano. Zwierzęta zostały pozostawione samym sobie. Osłabione, straszliwie pogryzione, wręcz miejscami powyżerane przez szczury. Przez tygodnie nikt nie zwrócił na to uwagi... Króliki powoli umierały w męczarniach, a stajenni dosypywali tylko owsa...
Każdy z uszaków ma przynajmniej po jednym oku do usunięcia, nie wiadomo czy po jednym oku uda im się uratować. Dwa rudzielce nie widząc w ogóle nic i nie wiedząc co się dzieje, wtuliły się w siebie i lizały po pyszczkach. Jedna biało szara samiczka jest w trochę lepszym stanie, więcej też waży, ale jej oczy są w stanie fatalnym, ze skórą tez nie lepiej. Najmniejsza rudzinka jest w inkubatorze pod tlenem i kroplówką, była w tak fatalnym stanie, że wymagała natychmiastowej hospitalizacji. Na cito wymaga operacji usunięcia chorej macicy, otwarcia żołądka i usunięcia oka. Drugi rudzielec wymaga kilku opracowań chirurgicznych, bo poza oczami ma również do opracowania mnóstwo ropni na powierzchni całego ciała, ogromny ropień na policzki i szyi, za uszami. Biało-szara samiczka także kwalifikuje się na chirurgię. Nie mam pojęcia ile wyniesie ich leczenie, ale trzeba dać im szansę skoro całe ich życie to pasmo cierpienia.
Wymagają praktycznie 24 godz opieki..."
Dodam jeszcze, że mała rudzinka już zaczęła jeść łapczywie ze strzykawki i najprawdopodobniej dzisiaj zostanie już wyjęta z inkubatora
I foty zrobione podczas oględzin przez weterynarzy
Grubcia nie ma już z nami... Zmarł wczoraj w południe... W niedzielę miał usuwane kamienie z pęcherza i usuwane złogi z żołądka. Lata zaniedbań , braku ruchu i złej diety zrobiły swoje. Grubcio przyjechał do nas w Wigilię, ważył prawie 4 kg i ledwo się ruszał. Przez cały czas miał leczony pęcherz i był odchudzany i wzmacniany, motywowany do kicania. Operacja cystotomii mogła się odbyć dopiero po przynajmniej częściowym odchudzeniu. Co tydzień robiliśmy kontrolne USG. Króliczek schudł 800gr i w niedzielę miał zabieg, który mimo wielkiego strachu bardzo ładnie zniósł. Cały czas był pod opieką, dostawał leki, kroplówki na oczyszczenie i wzmocnienie organizmu. W nocy absolu zerkała czy wszystko w porządku. I było dobrze, ładnie kicał, siusiał, dzisiaj rano zaczął bobkować. Nerki, pęcherz, jelita i żołądek pracowały. Radość była przedwczesna. Serduszko Grubcia już nie miało siły już pracować. Podczas reanimacji akcja serca została odzyskana, ale za chwilę serducho znowu przestało bić. Grubcio odszedł... Odszedł, kiedy wszystko już było na dobrej drodze, kiedy już miał iść do nowego kochającego domku z nieograniczoną przestrzenią do kicania i leżakowania... Jemu należało się to wyjątkowo, bo całe swoje królicze życie pokutował i cierpiał przez ludzką głupotę. Nasz ukochany spokojny i mądry Grubcio... Mądrzejszy od swoich właścicieli... Zaprzyjaźnił się z Bazylką i to chyba były najszczęśliwsze chwile w jego życiu. Tylko dlaczego tak krótko? Oto ostatnie zdjęcie Grubcia... Żegnaj kochany.
Roman w swoim DT u mojej mamy
Reksio w swoim nowym wspaniałym domu ze swoją piękną żoną