obawiam się, że to nie takie proste. nie można nikomu wleźć do domu i oglądać, a pani z Giebułtowa wyraźnie stara się tego uniknąć. hodowla jest Stowarzyszeniu znana nie od wczoraj, i podejrzewam, że nie wiele można zdziałać, skoro jeszcze zdziałane nie zostało. to smutne, ale pani pewnie robi wszystko zgodnie z przepisami prowadzenia hodowli, to, że my tego nie poważamy, i nie godzimy się niestety niewiele zmienia. W świetle prawa wystarczy że króliki mają wodę i jedzenie, klateczki o jakiś śmiesznych wymiarach, nie są pokaleczone, ani wyraźnie chore. tzw "upadki" (czyli umieranie części maluchów) są rzeczą naturalną, nikt nie śni o klatkach długich na choćby 80 cm, o jedzeniu innym niż mieszanka z ziarnem itp itd...
przykra jest taka bezsilność
ale co zrobić? namawiać na adopcje i odradzać "hodowle"...