Wczoraj Babuszka Fuszka pojechała z wizytą do Mistrza, Mawika jej dzielnie towarzyszyła.
trochę nie wiem od czego zacząć...
może od tego, że Fusia tak usilnie wypatruje domku, w którym siostry seniorki spokojnie spędzą resztę swoich dni, że aż w pięknym szafirowym oku zrobiła się jej dziura
bardziej fachowo: ubytek na rogówce, prawdopodobnie wskutek nakłucia np. sianem
Dostałyśmy na tydzień antybiotyk, zakrapiamy oczko 3-4 razy dziennie, w poniedziałek śmigamy na kontrolę.
na problemy z chodzeniem też mamy lek, do podawania dopaszczowo przez 2 tygodnie. to ten sam lek, co poprzednio, liczę więc, że od jutra zacznie być widać poprawę - poprzednio bardzo szybko na niego zareagowała. miejmy nadzieję też, że skoro tym razem będzie dostawała go dłużej, to i na dłużej przyniesie jej ulgę w "łamaniu w kościach".
efekt podawania leków w domu jest taki, że Babuszka znów na mnie burczy i bulgocze, ale po pierwsze - jest to zupełnie niegroźne, a wręcz rozczulające, a po drugie - mam TAKI ładunek pozytywnych emocji po wizycie u doktora, że żadne burki mnie nie zrażają. otóż wyciągnięta z transportera na stół w gabinecie, Babuszka w trakcie badania walczyła jak Walkiria jakaś, a nie stateczna Seniorka, wyrywała się, wierzgała nóżkami mimo bólu, walczyła o życie, aż w końcu doktor zakończył osłuchiwanie i omacywanie, Babuszka została wypuszczona z żelaznych objęć i co zrobiła...? podbiegła do mnie i wdrapała mi się przez biodro na udo (siedziałam półdupkiem na stole)
przytuliłam ją ręką, na której z chęcią się oparła, i tak w spokoju dotrwała do końca wizyty, przeżywając badanie oka, zakrapianie i inne okropności. no po prostu do tej pory trochę mi się oczy pocą, no...