kilka dni temu, a raczej nocy
reanimowałam Rusałkę,
malutka wzdęcie miała paskudne, a porę sobie wybrała właściwą (taką gdy weci śpią snem nie do końca zasłużonym): po północy
właścicielka zatelefonowała do mnie w porze duchów, ze łzami i pytaniem co robić;
więc cóż robić było .... zapakowałam podręczną apteczkę króliczą i wiiioooo ! na ratunek !
i jeszcze środkiem nocy, zwołałam telefoniczne konsylium - budząc MAS i Siccę
faktycznie, myślę że to była słuszna decyzja - Rusałka żyje i ma się dobrze !