Cześć Wam!
dziś był fajny poranek i straszne przedpołudnie...
może zacznę od poranka?
było fajnie, jadłyśmy z ciocią jabłuszko, nawet troszkę się dałam pogłaskać, i zrobiłam kilka bryczków na dywanie, potem odpoczywałam zupełnie nieświadoma tego co będzie potem...
omnomnom...
i odpoczywanko
no a potem...
potem ciocia wpakowała mnie do transpoterka, chociaż chciałam się relaksować, i to już mi się nie spodobało...
no ale zaczęłyśmy gdzieś jechać i się tak bardzo bardzo bałam... no i tam gdzieś, ciocia mówiła że to lecznica, wsadzili mnie na wagę - 3,8 kg! to całkiem mało...
to jeszcze nie było najstraszniejsze, potem zostałam postawiona na stole, i myślałam, że mi serduszko wyskoczy ze strachu, pan doktor osłuchał i powiedział,że się okropnie denerwuje... ciekawe czy on by się nie denerwował gdybyśmy zamienili się miejscami...
no a potem ciocia poprosiła żeby zajrzał do uszu (już za to jej nie lubię...) i doktor powiedział, że się tam wszystko rusza... że jest świerzb... bardzo bolało
tak bardzo, że jak dawał krople to zaczęłam uciekać i krzyczeć... aż ciocia się przestraszyła, ale nie puścili mnie... bardzo niedobre przedpołudnie
co gorsze umówili się z doktorem, że za 10 dni znów tam pójdziemy i będzie jakiś zabieg i zdjęcie i czyszczenie uszu, ale że mnie znieczulą... to może już nie będzie bolało?
teraz leżę i odpoczywam, ale ciągle jestem spięta, nie chce już więcej takich wizyt