Dziś mamy słoneczny aczkolwiek chłodny dzień. Jak zwykle takie dni skłaniają mnie do refleksji. Powodują, że na chwilę się zatrzymuję i zastanawiam się nad tym co mnie otacza. Czasami zastanawiam się, gdzie była bym, gdyby nie małe przypadki, które zagościły w moim życiu. Gdzie była bym gdyby w moim domu nie zamieszkał królik?
Wszystko zaczęło się jak pewnie u większości z was - chęci posiadania zwierzaka. W moim domu rodzinnym przede wszystkim na moją silną alergię zwierząt w domu być nie mogło. Ja chciałam bardzo - moi rodzice niekoniecznie. Gdy tylko udało mi się wyprowadzić postanowiłam zrealizować swoje marzenie. Tutaj pojawił się jednak kolejny problem. Właściciel mieszkania, które wynajmowałam nie zgadzał się ani na psa ani na kota. Jednakże pewnego dnia robiąc zakupy w centrum handlowym zobaczyłam królika takiego jakiego w życiu nie widziałam. Królik zamiast uszu stojących miał zwisające. Biało brązowa kulka zerkała na mnie zza szyby. Oczywiście oszalałam na jego punkcie. Mój mąż (a na tamten czas narzeczony) podszedł do tego sceptycznie i chłodno - stwierdził, że musi się zastanowić, przeanalizować itd. Ja jednak wariatka, nie przestawałam myśleć o tej pięknej kulce i gdy tylko mogłam zaglądałam do niej. Dni leciały, mój mąż się wciąż zastanawiał, więc pamiętam jak dziś, że ulewnego dnia po zajęciach na uczelni na upartego pojechałam po mojego Kazika. Ze sklepu zadzwoniłam tylko do męża, że dziś Kazik przyjedzie i żeby przywiózł klatkę. Postawiłam go przed faktem dokonanym. Pani w sklepie uprzedziła mnie, że jest to baran miniaturowy i że będzie spory jak dorośnie. Dała mi żwirek, karmę (nie do końca prawidłową jak już wiem), wapienko (o zgrozo) i parę kolb. Przyjechałam z tym wszystkim autobusem. Miałam jednak takiego powera, że nie przeszkadzało mi to, że wszystko ważyło chyba z tonę. To było ponad cztery lata temu.
Kazik - królik, który zajmuje w moim sercu szczególne miejsce. Ja oraz mój mąż bardzo go pokochaliśmy, a on pokochał nas. Biegał za nami, spał z nami i w swoim koszyku dla psa.
Niestety moja wiedza była niewielka na temat królików. Czytałam trochę i powoli się edukowałam, ale nie sądziłam, że życie postanowi tą edukacje przyśpieszyć. Kazik oczywiście był za młody na sprzedaż. Mieszkał z nami krótko... 3,5 miesiąca. W połowie maja zauważyłam, że coś jest nie tak ponieważ Kazik przespał cały dzień w koszyku. Zaczęła się wędrówka po przychodniach weterynaryjnych. Znalazłam Panią, która podawała się za specjalistkę od zajęczaków. Zaufałam jej. Jednak po 2 tygodniach nie przynoszącego efektu leczenia, sama pojechałam z Kazikiem na RTG. Zdjęcie pokazało straszną prawdę i muszę przyznać, że nie umiałam powstrzymać wtedy emocji. Ropień podgałkowy, który zajął już dużą część kości czaszki. Przepłakałam wtedy cały dzień. Był początek czerwca. Kolejna wędrówka po weterynarzach. Żaden z weterynarzy do których trafiłam nawet nie pomyślał o operacji. Kazik słabł każdego dnia. 22 czerwca miał dobry dzień... zjadł cały posiłek, nawet biegał. 23 czerwca, gdy wychodziliśmy do pracy był znów słaby. Nie zjadł śniadania. W pracy szybko znalazłam kolejną lecznicę. Tym razem Gdańsk ul. Feniksa. Mój mąż zwolnił się z pracy by z nim pojechać... resztę znam tylko z jego opowieści. Pojechał po Kazika. Gdy wszedł do domu wiedział, że Kazik już do domu nie wróci. Siedział i "robił pod siebie". W lecznicy stwierdzono, że jest on za słaby by przeżyć operację, a ropień zajął już za dużo. Rokowania bardzo złe. Mój mąż podjął decyzję o uśpieniu Kazika. Wiem jak było mu ciężko i jak bardzo to przeżył. Skontaktował się ze mną dopiero wieczorem ponieważ musiał się trochę pozbierać.
Po tym zdarzeniu postanowiłam, że nigdy więcej nie popełnię tego samego błędu. Zaczęłam poszukiwać wiadomości. Zaczęłam się edukować. Nie trafiłam wtedy jeszcze na SPK, ale u mnie w domu zapadła decyzja, że u nas w domu za jakiś czas ponownie pojawi się królik. Tym razem jednak dwa i z hodowli, ponieważ Kazik okazał się potomkiem królików z chowu wsobnego. Po jakimś czasie pojawiły się dwa baranki - Tadzik i Leon.
Tutaj oczywiście dałam się wpuścić ponownie w maliny, ponieważ byłam święcie przekonana, że to dwa samce - dodatkowo mocno się pobiły po przyjeździe do domu (tak, że z wygryzionymi do mięśni skokami znowu wylądowałam u weterynarza, tym razem już odpowiedniego). Po jakimś czasie okazało się, że Tadzik to Tadzia - na szczęście w porę, bo potomstwa nie było. Kilka miesięcy później trafiłam na SPK - adoptowałam Karola. Króliczka, które całe swoje życie spędził w małym akwarium. Co prawda nigdy nie zaprzyjaźnił się z Tadzią i Leonem, ale cała trójka żyje szczęśliwie u mnie.
Po rozmowie przed adopcyjnej Karola zaczęłam coraz mocniej wkręcać się w życie SPK. Szybko podjęłam decyzje o członkostwie, a zaraz potem o zostaniu Inspektorem Adopcyjnym. To było 4 lata temu. Potem wszystko zaczęło toczyć się szybko, pierwsze adopcje, walne w Warszawie, kolejne adopcje. Prócz moich królików w domu zaczęło przybywać dużo tymczasowiczów. W kuchni, przedpokoju, gdzie tylko się dało, chociaż mieszkanie było maleńkie. Nie ukrywam, że granice cierpliwości u męża zaczynały się kończyć. Królików przez moje ręce "przechodziło" setki. We wrześniu 2011 roku poznałam
miłą, wtedy DT SPK. Dobrze nam się rozmawiało, ja coraz częściej zaczynałam myśleć o kącie dla królików poza moim domem. I tak w grudniu 2011 stał się cud - sekretarz miasta Sopot przychylił się do mojej prośby i wyczarował dla nas lokal. I tak od stycznia 2012 zaczęło istnieć Sopockie Uszakowo. Resztę właściwie znacie - razem z Mirellą codziennie dokładamy wszelkich starań, aby wszystko się rozwijało i szło naprzód. No i po drodze w 2013 roku jakoś tak się stało, że zostałam wiceprezesem SPK.
Królików, którymi się opiekowałam było tak wiele, że trochę czasu bym spędziła na wymienianiu ich imion. Bez pudła mogę powiedzieć imię pierwszego podopiecznego - Lolek. Jechałam po niego, aż do województwa zachodnio-pomorskiego. Istotą tego wszystkiego jednak jest to, że nikt nie jest doskonały ani idealny. Każdy popełnia błędy. Jednak życie to ciąg przypadków pociągających siebie nawzajem. Nie wiem, gdzie bym była teraz gdyby nie Kazik i przykre wspomnienia, które mnie dotknęły. Jednak nie żałuję tego, że moje życie tak się potoczyło. Żałuję jedynie, że nie ma już przy mnie Kazika...