Hej! Długo mnie tu nie było... i wiedzę, że wiele zostało powiedziane
Jestem szczęśliwą opiekunką trójki uszatych "urwisów", z których żaden drugiemu nie jest równy. Mówicie o plusach i minusach posiadania wielu zwierzaków... O minusach trudno jest mówić, bo to trochę jak z dziećmi - im więcej, tym więcej trosk, gdy coś się dziać zaczyna - ot, włącza się instynkt "matczyny" i już! Każdy chciałby jak najlepiej dla swojego uszatego, prawda? Tak więc przyznaję, że najważniejsza jest DECYZJA, zanim powiększymy rodzinkę: nie chodzi o koszta utrzymania, bo jeśli wykarmi się jednego, to i trójkę da się radę! Z utrzymaniem ładu w klatce również. Szczepienia - tu świadomość decyzji jest istotna, bo konieczność wizyt w jakimś usystematyzowanym czasie jest ważna... w naszym przypadku: szczepienia i wizyty "doraźne", nie wzbudzające podejrzeń poważnej choroby - Bydgoszcz,oraz - co jakiś czas, przeglądowo i "zabiegowo", lub gdy coś się naprawdę dzieje - Toruń, dr Krawczyk, bez dwóch zdań... Tak więc czy można powyższe nazwać "minusami" ? Nie koniecznie, jeśli opiekun świadomie decyduje się na królisie w ilości więcej niż jeden.
Za to plusy możnaby mnożyć: odkąd Aprilcia ma przyjaciela - odżyła! Więcej się rusza, choć "zaprzyjaźnianie" trwało sporo, bo z goła jakieś 8 miesięcy! Skubańcy nie mogli się do siebie przekonać, choć futro nie fruwało, bo Aprlcia zębów "raczej" nie zwykłą używać, a Kuba po prostu ich nie ma
Nie mniej - do dziś mała jest "niedostępna", ale leżą już obok siebie, tulą się, próbują czyścić futerko - niepojęte jest, jak są w stosunku do siebie opiekuńczo nastawione... Mała nauczyła się niejako "pod wpływem" Kubusia wcinać to, co dotąd dla Księżniczki było niestrawne - zjada brokuły i cykorią nie wzgardzi... Gdy zaczyna się spacer po domu - pierwsze co robią - to zwiad klatki sąsiada i tego, co w niej da się zjeść
. I żaden nie protestuje... Ich wspólne wybryki dają wiele radości i wbrew obawom - starcza nam miłości do każdego z nich... Razem są boskie i widać, że stanowią "zespół"
Troszczą się o siebie nawzajem...
Jest z nami jeszcze mała Tosia - niezła rozrabiaka, która ze względu na temperament sąsiadów nie może póki co biegać z nimi - Aprilę najchętniej by przegoniła wgryzając się w brzuch, a Kuba z kolei Tosię goni tak intensywnie, że małej ślipia ze strachu na wierzch wychodzą... Tak więc czekamy na wyjazd wakacyjny, by na neutralnym gruncie spróbować zaprzyjaźnić całą trójkę!
Dziś nie wyobrażam sobie domu z jednym uszatkiem - dają tyle radości, mimo oczywistych trosk, że żadne koszta nie są w stanie stłumić uczucia przywiązania do nich... a one same czują się lepiej w towarzystwie, nawet jeśli dzielą je barierki...
A w temacie suszek - ja dostaję zielone z działek od pracowników szkoły - wiedzą, że mamy uszatki i że "zjadłyby" pewnie wszystko co porasta ogród, więc przywożą raz w tygodniu porcje do suszenia - to starcza do wyłożenia na balkon, by podsuszyć, do doraźnych celów + coś "na górkę", na zimę
Więcej dozbieramy jadąc na łąki, choć ze względu na małe lokum balkonowe - również mamy ograniczone możliwości, również przechowywania zapasów. Żwirek - z Allegro, zwykle 60 l. ... Warzywa, koperek i zioła - z działki, doniczek, ze sklepu - różnie, i tu jest jeszcze jeden plus - moi chłopcy krojąc jedzonko dla bezzębnego Kubusia - sami dojadają ze smakiem świeże zielone, bez względu na to co to jest...
ok - kończę, bo gadam i gadam...