Może to już trochę przestarzałe, ale mimo to chcę opowiedzieć o chorobie (
) mojej Koniczyny
Pewnego dnia przyszła do mnie koleżanka, aby zobaczyć mojego nowego królika- Sasankę, którą uratowałam przed śmiercią. Po pokazaniu Sasanki wyjęłam Koniczynę aby ją trochę popieścić. Położyłam ją na kolanach i dopiero wtedy zobaczyłam, że na boku futro Koniczyny jakoś dziwnie sterczy. Delikatnie rozchyliłam futro i zobaczyłam tam dużą ranę. Pobiegłam ile sił w nogach do domu. Zabrałam książeczkę zdrowia Koniczyny i powiedziałam mamie gdzie i po co idę. Błyskawicznie z Koniczyną znalazłyśmy się u weterynarza. Wet po zbadaniu rany zdecydował, że rana jest tak głęboka że należy ją szyć. Pierw Koniczyna poszła do zważena - dwa i pół kilo (ciut duża ta moja miniaturka). Następnie dostała narkozę. Wet kazał poczekać z 10 minut. Po tych minutach weszliśmy zpowrotem do gabinetu. Weterynarz zaczął golić sierść wokół rany, a ja mimo iż Koniczyna już przysypiała siedziałam przy niej i ją uspokojałam. Nagle Koniczyna poderwała się i udrapnęła weta. Złapałam ją i z powrotem ją połorzyłam na zdrowym boku. Wet szybko skończył golić. Równie szybko zdenzyfekował ją ( Koniczyna ani drgnęła ). Poczekaliśmy jeszcze z 5 minut aż Koniczyna całkowicie zaśnie. Gdy to już nastało wet wziął się do roboty po założeniu pierwszego szwu Koniczyna jakimś cudem podniosła się i go ugryzła. Wet delikatnie jej dotkną, a ona znowu go ugryzła. Wet dał jej drugą dawkę narkozy. Poczekaliśmy znowu 5 minut i weterynarz znowu wziął się do pracy. Gdy skończył Koniczyna miała rządek 10 równiutkich szwów. Zabezpieczył ranę, a następnie podał jej dwa zastrzyki antybiotyk i przeciw zakarzeniom. Kazał przyjść w piątek, a po chwili dodał że jak Koniczyna nie przebudzi się po godzinie to mam dzwonić. Tak więc poszłam do domu. Na szczęście Koniczyna po 10 minutach zaczęła się przebudzać. Piątek nadszedł szybko. Gdy powiedziałam weterynarzowi po jakim czasie się Koniczyna zaczęła przebudzać to aż się zdziwił. Szybko obejrzał ranę i dał Koniczynie zastrzyk przeciw zakarzeniu. Koniczyna ani drgnęła, lecz gdy dał jej antybiotyk ona kopnęła dół klatki w którym stała z taką siłą w brzuch weterynarza, że ten aż się zgioł w pół. Powiedział, że mamy przyjść w czwartek za dwa tygodnie na zdięcie szwów. Dni mijały a Koniczyna wyraźnie zdrowiała. W kożcu nadszedł dzień zdięcia szwów. Położyłam Koniczynę na stole zabiegowym, a wet powoli zaczął się zblirzać do Koniczyny. Ta zaś stanęła w pozycji bojowej i gdy tylko do niej podszedł rzuciła się na jego wyciągniętą rękę. Złapałam ją i przytrzymałam, a wet szybko zdioł szwy. Gdy już wychodziłam powiedział " Jak będziesz chciała przyjść z tym łobuzem to najpierw zadzwoń. Wtedy kupię sobie zbroję"
Tak więc ta choroba Koniczyny nauczyła mnie jednej rzeczy " nigdy nie zadzieraj z Koniczyną ". Choć po tym jak Koniczyna miała młode (wszystko przez Leszczynka, który miał być samicą) dowiedziałam się że ma ona do mnie większe zaufanie niż myślałam, albowiem tylko mnie dała je dotknąć. Koniczyna urodziła 5 młodych. Trzy samczyki i dwie samiczki. Samce znalazły dobre domki, a samiczki zostały ze mną.