Witam. Jestem właścicielką dwóch samców, jak w temacie. Pierwszy z nich, Loki, ma prawie 10 miesięcy. Króliczek jest wykastrowany i jest po prostu moim oczkiem w głowie. Nigdy nie wyglądał na smutnego, jest wypuszczany po całym mieszkaniu, czuje się jak u siebie, każdy poświęca mu uwagę - tak naprawdę jest traktowany jak malutka księżniczka ♥
Ale jednak kogo nie zapytać, każdy mówił, że dobrze by było, aby królik miał kompana swojego gatunku, więc powoli zaczęłam się nad tym zastanawiać. Mimo to zakupu drugiego królika nie planowałam, wszystko wyszło całkowicie przypadkiem.
Od jakiegoś czasu, często bywałam w pewnym sklepie zoologicznym, w którym już sporo czasu przesiadywał bialutki baranek. Króliczek był sam, otoczony jedynie przez świnki morskie... Miał już 5 miesięcy i nie zapowiadało się, żeby ktoś go kupił, a że tak było mi go żal, to po prostu nie było bata, w końcu musiałam go do siebie przygarnąć. Baranek, nazwałam go Leo, z początku był strachliwy, miałam wrażenie, że też nieco wychudzony (ale jednak teraz ma straszny apetyt i sporo je, więc może jest kościsty, bo po prostu ma taką budowę ciała, sama nie wiem), poza tym praktycznie nie potrafił chodzić, już nie wspominając o skakaniu... Dlatego gdy w końcu się do nas przyzwyczaił i radośnie zaczął biegać i skakać - chyba nawet nie muszę mówić, jak szczęśliwi byliśmy, widząc go takiego.
A gdy Leo się przyzwyczaił, spróbowałam zaprzyjaźnić ze sobą ów dwójkę, a oto krótki i nieco ogólny przebieg ze spotkań:
Podczas pierwszego spotkania Loki siedział w swojej klatce, a Leo biegał na wolności. Króliki, gdy tylko się zobaczyły, zaczęły na siebie fukać i tupać z niezadowoleniem, dlatego Leo został zabrany.
Za drugim razem było już spokojnie, dlatego puściłam ich razem. Króliczki nie reagowały agresją, jedynie ganiały za sobą. Spotkanie trwało kilka minut, potem znowu ich rozdzieliłam. Leo jest trochę większy od Lokiego, dlatego mimo wszystko trochę się o niego boję. W każdym razie przy kolejnych krótkich spotkaniach króliki się kuliły (jeden z nich zawsze był trzymany przeze mnie na rękach, tak na wszelki wypadek) albo spoglądały na drugiego z zaciekawieniem. A gdy na przykład biegały oddzielnie, to znaczy w innych pomieszczeniach, nowy króliczek, Leoś, ciągle starał się wydostać ze swojej zagródki, żeby pobiec do Lokiego. Loki, jak wcześniej wspomniałam, i jest traktowany jak księżniczka i w sumie czasami się tak zachowuje, dopóki Leo nie widzi, właściwie w ogóle się nim nie interesuje.
Ale do rzeczy, króliczki widziały się w taki sposób (na zasadzie, że jeden był trzymany przeze mnie albo Leo przychodził do Lokiego) przez kilka dni. Aż nagle któregoś dnia Leo jakimś cudem dostał się do zagródki Lokiego i wtedy się zaczęło...
Loki to naprawdę królik terytorialny, nawet po kastracji nie oduczył się bobkowania dosłownie wszędzie (na szczęście mocz oddaje w kuwecie...), a poza tym ciągle chodzi i wszystko oznacza swoją bródką. Wydawał się być takim strasznym dominantem, właśnie biorąc pod uwagę to, jak wszystko oznacza, albo jak zachowuje się jak księżniczka. Przed kastracją to bardziej dawało się nam we znaki, bo do tego dochodziło też gryzienie, po zabiegu na szczęście Loki się nieco uspokoił. W dodatku Loki to królik strasznie energiczny, uwielbia się bawić, skakać, rozrabiać, a tu się nagle okazuje, ku zaskoczeniu wszystkich... Że Leo, króliczek młodszy, nieśmiały i strachliwy... Zaczyna nam Lokiego ujeżdżać!
Czytałam, że to normalne, ale... Zważając, że Loki jest mniejszy i przy takich spotkaniach widać było po nim, że mu się to nie podoba i że tym się stresuje, zaczyna mnie to martwić... Oczywiście, nie pozwalałam Leo Lokiego ujeżdżać. To znaczy - udało mu się może przez kilka sekund, ale potem go odpychałam, po prostu bałam się o Lokiego, bo to całe ujeżdżanie jakoś go tak zmienia. Z żywego króliczka robi się z niego taka klucha ze zbitym pyskiem. To nie trwa długo, przechodzi mu parę minut po tym, gdy Leo znika, ale jednak~~
Tylko co zdziwiło mnie najbardziej... Leo, nawet jeśli był zasapany, można by powiedzieć, że ledwo stał, to nadal ciągle tylko rwał do Lokiego i chciał się na niego rzucać, żeby go ujeżdżać. Spotkania królików starałam się przedłużać, żeby trwały jakieś kilkanaście minut, nawet do pół godziny, ale Leo ciągle myślał tylko o tym samym, przez co spotkanie wyglądało tak, że Loki gdzieś ciągle uciekał, a Leo musiałam ciągle odpychać...
Ów spotkania odbywały się na terytorium Lokiego. Jak pisałam gdzieś wcześniej, Loki biega właściwie po całym mieszkaniu - teraz jedynie nie ma dostępu do kuchni, gdyż całą kuchnię ma teraz dla siebie Leo, dlatego nie mam jak znaleźć miejsca neutralnego... Chociaż wydaje mi się, że Leo nie przywiązuje do tego jakiejś większej wagi. Natomiast z Lokim jest chyba inaczej.
Ostatnio, parę dni temu, gdy ujeżdżanie już jakiś czas temu nieco przeszło (podczas tych spotkań bez ujeżdżania raczej tylko za sobą biegali, Leo zdarzało się obsikiwać wszystko wokół), zabrałam Lokiego właśnie do tej kuchni. Leo jak zwykle był zadowolony ze spotkania, był zaciekawiony i chciał się trochę pomiziać, ale Loki... z tej kluchy zrobił się z niego jakiś agresor. Wściekły zaczął ganiać za Leo i się na niego rzucił, zanim zdążyłam go odciągnąć, posypała się sierść Leo, a ja zostałam przez Lokiego ugryziona w kolano... Wczepił się tak mocno, że zanim go odczepiłam, przez chwilę tak wgryziony sobie dyndał. Z drugiej strony dobrze, że dostało się mi, a nie Leo...
Po tym ostatnim spotkaniu na razie ich jeszcze ze sobą nie puszczałam.
W sumie boję się, co znowu mogłoby się wydarzyć... Pierwszy raz zaprzyjaźniam króliki i już sama nie wiem, co mam teraz robić. Może ma ktoś jakieś pomysły jak dalej powinno to przebiegać? Wcześniej nie reagowali agresją i mieli swoje urocze chwile, ale po tym spotkaniu... Coraz bardziej zaczynam myśleć, że chyba się ze sobą nie zaprzyjaźnią
A jeśli chodzi o to miejsce neutralne... Na myśl przychodzi mi tylko wanna, nadałaby się na jakieś krótkie spotkania?
Pozdrawiam.