kobieto, walcz o swoje
!
moja mama panicznie boi się wszystkiego, co jest małe i ma zęby. była święcie przekonana, że królik to taka mysz, tylko z dłuższymi uszami. była mi potrzebna jej akceptacja, bo jednak czasami chciałabym wyjechać z domu i móc podrzucić jej zwierzaka na 1-2 dni. przez ~pół roku zarzekała się, ze za chiny ludowe nie będzie mi pomagać, bo króliki są obrzydliwe, śmierdzą, sikają, srają i obgryzają meble. opowiadała mi ze szczegółami, że skoro mam 22 lata (wtedy) i jeszcze nigdy w życiu nie miałam zwierzaka (ciekawe, dzięki komu; argumentacja przez całe życie ta sama, zwierzaki nie nadają się do bloku itp.
), to na pewno nie będę potrafiła się nim zająć, a zwierzak to odpowiedzialność, bla, bla. kiedy miałam lat 16-18, byłam niezależna finansowo, ale mieszkałam razem z mamą, powtarzała mi, że dopóki przebywam pod jej dachem, dopóty żaden śmierdzący zwierzak nie będzie tam przebywał (a dodajmy, że mama w młodości marzyła o byciu weterynarzem i ogólnie... lubi zwierzęta
). po mojej wyprowadzce argumenty przeciw uległy modyfikacji: będzie trzeba jeździć do weterynarza, karmić go, sprzątać po nim, zgarniać sierść całymi workami, łatać zdewastowaną chałupę, ogólnie najdalej po miesiącu albo go oddam, albo powieszę się na kaloryferze z rozpaczy.
kupiłam królika.
jakieś ~2 tygodnie później mama przyjechała do mnie do domu (mieszkałam sama) i zobaczyła malucha niepewnie kicającego po panelach. pisnęła ze dwa razy "OJEJ, TO SKACZE" i z miejsca się w nim zakochała.
teraz królik w moim rodzinnym domu ma własną klatkę, kuwetę, miseczki, smyczkę, szczotkę i masę pierdół. ma nawet dywanik w klatce (taki dywanik, na jakim za komuny stawiało się telefon na biurku) i drugi, na innym dywanie ;d, przed klatką. matka wydzwania do mnie i domaga się, żeby przywieźć jej snickersa na tydzień albo dwa, bo my z mężem na pewno go głodzimy (tzn. nie dajemy mu na kolację połowy jabłka i banana ;d), a ona musi go odkarmić. za każdym razem pyta przez telefon, czy królik nie jest aby wynędzniały. nosi go centralnie jak małego dzieciaka i podejrzewamy, że to wyraz miłości do niespłodzonego jeszcze wnuka. pozwala mu na wszystko i rozpuszcza nawet *gorzej* niż ewentualnego wnuka. o ile grubas uznaje nas za króliki alfa, o tyle moją mamę traktuje jak niewolnicę i uwielbia do niej jeździć. królik na legalu czyta jej gazety (pożera je), łazi jej po meblach, obgryza kwiaty, wskakuje na łóżko (u nas ma zakaz, bo na stare łóżko lubił nalać), może jej gwałcić nogi ("no bo mu się chce") i non stop się pasie, w czym dobitnie pomaga moja babcia ("masz tu jabłuszka, naści"). a kiedy obsika moją mamę, ta mówi mu "ty niedobry króliczku!" i idzie się umyć ;d (my w takiej sytuacji reagujemy trochę głośniej i mniej cenzuralnie oraz idziemy umyć również królika).
jak więc widać, nawet najtwardsi rodzice kiedyś zmiękną w konfrontacji z małą, puchatą kuleczką
. podobna była reakcja teściowej, która co prawda widuje snickersa znacznie rzadziej, ale też już wie, że królik miniaturka to nie mysz i wcale nie jest obrzydliwym gryzoniem zarażonym wścieklizną.
postawa "na nie" wobec królików wynikła u mojej mamy z niewiedzy. nie miała pojęcia o tym, że zwierzak sam nauczy się robić do kuwety i nie trzeba go wyprowadzać na spacer jak psa, idealnie przerabia prawie wszystkie ścinki z warzyw do zupy, a jego szczepienie to żaden pieniądz. Że nie hałasuje, nie szczeka, nie warczy, nie gryzie (chyba, że ktoś sam się o to prosi), sam chodzi za człowiekiem, jest jak skrzyżowanie kota i psa. Że je tyle, co nic (w porównaniu z takim choćby dobermanem). Że wystarczy pochować/podwiesić kable (i przy okazji posprzątać) i nie trzeba go zamykać w klatce na noc. I że wcale nie męczy się w bloku, jeśli nie musi siedzieć w klatce 24/7, bo ma się gdzie wybiegać i wyszaleć.
no a widok królika kopiącego dołki na działce jest bezcenny
btw często-gęsto widywałam ogłoszenia internetowe mówiące o tym, że ktoś musi pilnie oddać królika i chętnie zrobi to z całym wyposażeniem. powody są przeróżne, od urodzenia dziecka po pilny wyjazd zagranicę. może to jakiś sposób ograniczenia początkowych kosztów związanych z zakupem klatki, transporterka i całego oprzyrządowania. u mnie były to w zasadzie największe wydatki, ale i tu można zapolować na okazje na allegro czy gumtree (poza wydatkami mojej mamy -- no ale jak się nie ma wnuka, to i nie ma kogo rozpieszczać
). grubcio przez prawie 3 lata (odpukać) nie chorował, a weterynarz widuje go na szczepienia i obcinanie szponów, co wynosi mnie łącznie, nie wiem, z 7 dych na rok. nosiłam się też z myślą wykastrowania go, ale przeszła mu faza obsikiwania nas, a mojej mamie to chyba nie przeszkadza, może tu byłoby trzeba zainwestować jednorazowo większą kwotę.
edukuj zatem rodziców i powodzenia. mieszkając w bloku i mając do wyboru psa, kota lub królika, bierzcie królika i nawet się nie zastanawiajcie