Marcinek nie najlepiej znosi leki, jednak musi je przyjmować. Generalnie jest mało ruchliwy i ospały. Dt bardzo przejął się rolą i o mało dziś nie padłam ze śmiechu, jak do zakraplania oczu był zawijany w ręcznik
. Pytam - po co? Bo tak trzeba. Za chwile znowu ręcznik w użyciu bo trzeba podać leki - pytam - po co? On ładnie pije ze strzykawki bez ręcznika - bo tak trzeba pada odpowiedź, Pani doktor mi pokazała. Jak przyszła pora zakraplania oczu - moje dziecko idzie w odstawkę - bo godzin kurczowo trzeba się trzymać, biedny Marcin znowu wędrować ma do ręcznika. Może ja to zrobię? Zaproponowałam nieśmiało - wzięłam Marcina i po jednej kropli do każdego oka dałam. DT był lekko zdegustowany, że mi się udało. Przyszedł wieczór i widząc "chmurę gradową" na obliczu rodzicielki zwijam sie do domu profilaktycznie szybciej, co by sprawy ręcznika już nie poruszać. A TY gdzie - słyszę? Zobaczymy czy z antybiotykiem taki Ci łatwo pójdzie?
Z duszą na ramieniu klękam przed klatką ze strzykawką w dłoni, bo się zastanawiam, czy Marcin tak tego leku nie lubi, że pluje i ucieka? Czy co się dzieje? Marcinek grzecznie przykicał, zlizał ze strzykawki co trzeba. Na pewno tyle dostał co trzeba? Pyta moja mama? Mówię tak i grzecznie wypił. Mama okulary w dłoń i sprawdza, czy do 3 umiem liczyć. Nic Ci nie wykapało? Pyta jeszcze podejrzliwie. Mówię nie. Bo on ma dostać dokładnie 3 kreseczki - słyszę. No dostał
- odpowiadam. Słyszę w pokoju - Wiesz Marcinku, ona z matmy zawsze była słaba.