Witajcie,
z góry przepraszam, jeśli wątek jest w złym miejscu, ale nie byłam pewna do jakiej kategorii przypisać.
Historia zaczęła się od tego, że przygarnęłam Puszka (królik hodowlany), po zabiegu kastracji, miziasty i naprawdę kochany, do psa mu brakowało niewiele. Był u nas miesiąc. Okazało się, że miał ropne zapalenie opłucnej i mimo ciężkiej walki musiałam się z nim pożegnać. Przez dwa tygodnie miał towarzyszkę w klatce Panamerę (czarna miniaturka gładkowłosa, po zabiegu streylizacji). Bardzo szybko się zaprzyjaźnili, nie było agresji, Puszek był bardzo uległym królikiem, a ona była ta zła i dominująca.
Panamera jest ze mną też dzisiaj. Minął miesiąc od śmierci Puszka. Zmieniła się - ucieka od mojej ręki, jest wiecznie zestresowana moim dotykiem - kuli się ze strachu. Czasem gdy położę się obok na ziemi to leży, ale tylko w klatce. Nie cierpi brania na ręce, bardzo się wyrywa. Czasami je z ręki, ale przeważnie ucieka jak tylko ma okazję albo zrobię bardziej nagły ruch.
Od początku kwietnia jest ze mną także Colt, adoptowany królik kalifornijski. Też na początku miesiąca był kastrowany. Na tą chwilę siebie wzajemnie nie znoszą. Panamerze "opadły" hormony, ale mimo to ciągle go atakuje,a on nie jest dłużny. Są w osobnych klatkach. Podmieniam zabawki co jakiś czas żeby wymienić zapachy.
Są zaszczepieni, więc próbuje też łączenia na dworze na zagrodzonym terenie - dużo bodźców, w tym zapach psa, ale i tak dochodzi do walk i naprawdę dużego wyrywania futra.
Powoli czuję się tym zmęczona. Nie wiem co jeszcze mogę zrobić.
W domu mam jeszcze szynszyle i żadne z nich nie ma z nimi problemu. Mimo sterylizacji Panamera jest terytorialna - gdy wypuszczę Colta to próbuje go gryźć przez kratki, nie wiem czy jest zazdrosna.
Nie wiem już co robić.
Gdy biegali na dworze to chwilę przed konfrontacją obydwoje mają ogony podniesione do góry.
Dodam, że Colt ma około roku, Panamera niecały rok.
Jak to u was przebiegało?