Witam,
Zgłaszam się do Was z nie lada rozterką, a nóż widelec ktoś z Was będzie posiadał tajemną wiedzę, której mi brakuje. Otóż.. Od 7 miesięcy mam w domu królika. Dokładnie 4 lutego tego roku został wykastrowany, chociaż nie przejawiał jakiś większych oznak terytorializmu oprócz obsikiwania łóżka fontanną moczu. Jeszcze przed kastracją nauczył się bobczyć do kuwety w rogu pokoju. Król jak to król.. Baaardzo towarzyski, pieszczotliwy, nad wyraz łagodny. Nigdy nikogo nie ugryzł, nie fukał, pozwala kotu wchodzić do swojej klatki itp. Dlatego kierowana dobrem uszaka chciałam sprawić mu towarzyszka/towarzyszkę coby się futro nie nudziło jak jestem w pracy. Kupiłam więc małą włochatą kulkę (strasznie żywiołowa-po 10 minutach w nowym domu już trzepała główką i robiła piruety). No i zaczęło się.. bobczenie dookoła, bródkowanie. Przeczytałam milion poradników na forach i postanowiłam wypróbować metodę "ustaw klatki obok siebie i wypuszczaj na neutralnym gruncie". Przez pręty wszystko wygląda całkiem dobrze, wąchają się i nikt nikogo nie atakuje, ale w wannie opadły mi ręce, gdy samiec dorwał się do malucha. Mały non stop wtulał się w dużego, lizał go i wąchał, a duży zaczął fuczeć i go gryźć (nie wiem czy była to walka, bo trwało to ułamek sekundy, czy tylko podgrywanie). Trochę się załamałam, bo serce mi pęka jak mam malucha znowu wystawiać na "pożarcie". Więc pytam o radę, czy wbrew wszystkiemu zostawić ich na moment żeby ustanowiły hierarchię (wydaje mi się to absurdalne, bo maluch nie będzie w stanie się bronić), czy odczekać aż samcowi opadną hormony i pożyją dłużej "przez kraty", czy w ogóle nie ma to sensu? Jestem dość zdeterminowana, tym bardziej, że nie jestem jedną z osób, które biorą pod dach zwierzę a za chwilę je oddają. I przede wszystkim moje pytanie brzmi: jak odróżnić podgryzanie od gryzienia (może to głupie, ale na prawdę ciężko mi rozróżnić). Czy ewentualnie znajdę jakiegoś behawiorystę króliczego we Wrocławiu, który byłby w stanie mi pomóc?
Pozdrawiam.