wszyscy jestesmy strasznie zdołowani, mialam nadzieję, ze sie obudzę i ze to byl tylko straszny sen.
Jeszcze poprzedniej nocy Szarak biegał jak zwykle, taki radosny był, przybiegal do mnie zawsze na zawolanie co koń wyskoczy z drugiej części domu nawet. Jak pies sie zachowywal, nigdy takiego krolika nie znałam jak on. Bardzo porządny był - mieszkal bez klatki, zalatwial sie tylko do kuwety, a nie byl wykastrowany. Moje 3 inne króliki do pięt mu nie dorastały w zachowaniu - patrzą tylko, co by obsikac albo przegryźć i nie ma mowy o takiej integracji jak on, nie przybiegną
a on zawsze przybiegał i to bardzo szybko, cieszył się jak pies, nawet ogonkiem merdał! (i nie sikał naokoło - moje pozostale jak merdaja ogonami to tylko po to, zeby nasikac skuteczniej). Sam wskakiwal na ręce, aż się o to prosił, przytulał się, a byl wysoki jak stawał słupka - na jakieś 85 centymetrów.
Mial szczesliwe życie, choc krótkie - uratowalismy go poltora roku temu od terrarysty.
Mieszkal przez 3 dni z wężem boa w terrarium, ale nie zostal przez niego zabity.
Terrarysta oglosil go, ze sie pozbywa za 10 zł, więc go wykupilismy, bylo to w Gdańsku.
2 osoby z innych stowarzyszen uczestniczyly w ratowaniu go, jedna odebrała go od terrarysty, a druga przywiozła pewnej nocy pociagiem do Warszawy.
Byl strasznie wychudzony, myslelismy, ze umrze. Michal Kucharski zajmowal sie nim wtedy w naszym biurze - kilak razy dziennie przemywal mu olbrzymią ropiejąca rane na glowie, karmił i Szaraczyk wyzdrowiał, nawet trochę przytył.
No i tak minęło półtora roku, na zimę rok temu Szaraka przenieśliśmy do mnie do domu, latem biegał sobie w ogrodzie, zaprzyjaznil się z moją królicą.
Zgubiło go to, że był łakomy - lubił ciastka. Od miesiąca mieszkał poza klatką - bo po wielu podejściach okazało sie ze jest bardzo czysty i porządny - i mimo, że bardzo
pilnowałam, żeby nie wychodził poza rejon kuchni i korytarza (zamykalam zawsze drzwi na noc i jak mnie nie bylo) to w ciągu dnia, gdy ktos sie zagapil Szarak od razu wskakiwał na stół i porywał a to jabłko, a to jakis kawałek bułki czy ciastko.
A poprzedniej nocy był jak zwykle bardzo łakomy - miałam gości i Szarak kręcił sie koło nas - dostał jabłko do zjedzenia. Potem nie zauwazylam, ze polecial do otwartego gabinetu w drugiej czesci domu i dobrał się do kilku ciasteczek, ktore lezaly w pudełku na podłodze, zawsze bardzo się na nie chciał rzucac i musiałam go przepędzać. Potem znalazłam nadgryzione ciasteczko z czekoladą.
goście wstawali o 8 rano i potem mi mówili, ze siedział koło pralki jakis osowiały, ja wstałam o 11 i od razu siie zorientowałam, ze ma strasznie wzdęty brzuch, tak więc zawiozłam go przed 14 do doktor Jałonickiej na Podleśną, wcześcniej miała pacjentów i teoretycznie mialam przyjechac na 15.45, ale postanowilam sie jednak wbić wcześniej.
Duzo lekarstw podalysmy i zaczal sie czuc lepiej, zrobil bobkow duzo nawet, ale doktor mowila, ze to z jelit schodzą po kroplowce, a żołądek ma zatkany prawdopodobnie całkowicie. Rentgen pokazal, ze zoladek jest olbrzymi i uciska płuca. wiadomo bylo, ze operacja to 30 procent najwyzej powodzenia, ze przezyje i ze to absolutna ostatecznosc - bo co prawda zabiegi zazwycczaj sie udaja, ale potem uklad pokarmowy nie chce pracowac i zwierza i tak umiera parę dni później.
Wstrzymalismy sie z operacją do dzisiaj na 9, zeby podawac espumisan dalej, masowac i podawac kroplówkę.
Całą noc planowalismy go masowac, Michal i Mateusz z SPK przyjechali do mnie na noc, byla tez szefowa Empatii (bo akurat przyjechala z Krakowa i u mnie siedzi do jutra).
Masowalismy i cuda wyczynialismy, myslelismy, ze wyjdzie z tego.
Ale jakoś przed północą zaczął sie stawac slabszy, nogi mu sie juz zaczynaly rozjezdzac, ale masowalismy dalej uporczywie, kierujac sie wskazowkami z uszatej i ziabakowej strony, wyczytalam o tym masazu elektrycznym, najpierw sprawdzalismy na sobie, czy nie jest za mocny, na uszatej stronie bylo napisane, ze jest nawet bardzoej skuteczny niz masaż ręczny, tak więc nie chciellismy tracic takiej szansy ii nie spróbować.
o polnocy mu podalismy podskornie kroplówkę od dr Jałonickiej, a o 1.30 kolejna dawke espumisanu doustnie.
Caly czas sie nam zdawalo, ze moze sie uda, bo mielismy wrazenie, ze te gazy z brzucha jakos co dluzszy czas, ale jednak, malymi porcjami uchodzą, wiec sądzilismy, ze nie jest calkowiicie zatkany i ze popracujemy nad nim nawet kilka dni i brzuch dojdzie do normy.
Ale jakos po 2giej Szarak zaczął się robic slabszy, troche mu sie glowa zaczynala przechylac na boki, więc ja podtrzymywałam na kocyku na podłodze, glaskalismy go caly czas. Michal mowil, ze chyba to juz koniec, skoro nie moze glowy utrzymac.
Ja mialam nadzieję, że moze jak bedziemy dalej masowac, to bedzie lepiej, zreszta espumisan przeciez juz powinien byl znowu działać, bo godzine wczesniej podany.
no i jakos o 2.30 Szarak nagle polozyl sie na boku i zaczął lapac powietrze - domyslilismy sie, ze sie dusi - Jałonicka mowila, ze umierają albo z uduszenia albo z powodu pekniecia zołądka. Zadzwonilam wiec do niej (powiedziaa ,ze oge dzwonic w srodku nocy i ją obudzic) i jej na zywo relacjonowalam, co sie dzieje, juz sie domyslilam, ze umiera i pytalam jej, co robic, jak polozyc go, zey mniej cierpial.
Nie bylismy w stanie nic zrobic, zey sie nie przestawal dusic, a on juz zaczal piszczec - tak raz dlugo pisnął, a potem lapal z terudem powietrze i co jakis czas cicho i krotko piszczal ponownie, łapał to powietrze, a my we 3 z rozpaczą nad nim siedzielismy no i tak coraz rzadziej to powietrze łapał, przednia nóżka mu sie trzęsła i tak coraz wolniej się ruszał, a ja z Jałonicką na telefonie.
bylismy tak zszokowani i z taka adrenalina po tym masowaniu calym, ze nawet nie płakalismy wtedy, nie wiedzielismy, czy on umarl, a moze zyje, cale to duszenie sie trwalo chyba ze 2 minuty. Juz myslelismy, ze umarl, a on znow lapal powietrze, bylismy jak skamieniali z przerażenia.
A ja caly czas go głaskałam i tak ze 2 godziny potem jeszcze caly czas go glskalam, mimo, ze umarl, to byl moj ukochany Szarak - tak naprawde zabila go moja miłość, za bardzo mu folgowałam, a on był tak radosny i łakomy, do tego tak duzy, że myślałam, ze jak zje to jedno czy dwa ciastka, to nic mu nie bedzie, bo juz nie raz je kradł i nic sie nie dzialo. Potem moj tata powiedzial mi, ze poprzedniego dnia wieczorem, zanim przyszli goscie i ja - dal mu białą suchą bulkę, bo Szarak strasznie chciał i rzucal sie do jedzenia.
a ja tego wtedy nie wiedzialam i jak przyszlam to dostał całe jabłko i nie powstrzymałam go przed ciastkami, bo nie wiedzialam, ze jest juz najedzony. Musialo mu to jablko sfermentowac w zołądku z ciastkami.
pocieszam sie tylko tym, ze mial u mnie bardzo szczesliwe zycie, byl tak radosny i skoczny, a mial poltora roku, wiec to nie byla juz taka typowa dziecięca radość.
Tyle miałam planów co do Szaraka, nawet niedawno wymyslilam mu nowe imię - Zygmuś
Szarakiem nazwał go w swoim czasie Michał, bo to on oficjalnie adoptował Szaraka od SPK.
Nazywałam Szaraka "Zygmuś Posążek" - bo bardzo lubil leżeć przed lustrem na 30 centymetrowej konsoletce na kocyku. wyglądał jak taki posążek, strasznie to bylo rozkoszne. Teraz pusta jest ta konsoletka, kątem oka wydaje mi sie, ze caly czas go tam widzę.
Mial tez swoje iejsce na kocyku pod stołem w kuchni, kupilam mu piękną materiałową bude do spania jak dla kota i w niej tez leżał sobie. Jak piesek w budzie - głowe wystawial na zewnatrz i sobei wyglądał.
Pusta teraz jest ta kuchnia i widzę jego cień wszędzie, słyszę jego wesołe posapywanie, jak do mnie biegnie. Nie wiem, jak ja to przeżyję, przyczyniłam sie do jego smierci, bo za bardzo mu na wszystko pozwalałam. Mogłam go pilnować tak samo jak pozostałych krolikow - one w zyciu zadnych ciastek nie dostają i dożyły juz w zdrowiu 7 lat każdy, w ogóle nie chorują.
Pochowalismy go w nocy pod wielką lipą w moim ogrodzie, to największe drzewo, w całej okolicy je widać z daleka. W orszaku nawet moj stary wilczur uczestniczył, sam przyszedl, stal z nami i szedl z nami jak nieslismy lopaty, tez znal Szaraka.
Teraz po praktycznie nieprzespanej nocy wstaję, bo nie mam siły spać ze zmartwienia.
a tak sie cieszyłam, ze niedlugo wiosna i mowilam Szarakowi, ze znow bedzie zajęcze lato i ze bedzie biegal w ogrodzie. Oczywiste bylo dla mnie, ze moje dzieci będą sie bawily z Szarakiem i zastanawialam sie, jak to zorganizowac, ten jego pobyt w kuchni.
I wszystko w łeb wzięło, przez głupie ciastka, jabłko i biała bułkę, o której nie wiedziałam, że ją dostał (tata też go bardzo kochał i dogadzał mu zawsze - przynosił jabłuszka i suche bulki, bo Szarak tak prosił i tak chciał je jeść).
Zabiliśmy go przez głupią miłość i wiarę, że jest młody, duży, zdrowy i energiczny i że można mu pofolgować.