Bardzo wszystkim dziękuję. Nie do końca do mnie jeszcze to wszystko dociera, co się stało. Klatka i miski stoją, nie jestem w stanie się za to zabrać. Nie wiem czy to wszystko wyrzucić czy zdezynfekować (może kiedyś adoptujemy jakiegoś króla, ale raczej nieprędko). Około godziny 13:00 Pasztuś zaczął się przewracać na bok. Złapałam więc za telefon. Mówiła coś o kroplówkach, ale powiedziałam, że sytuacja jest raczej bardzo poważna i umówiłyśmy się, że przyjadę, żeby go zobaczyła. Potem telefon do męża jaka jest sytuacja i do mamy. Zaproponowała, że może jechać ze mną. Przy śmierci swojego kota była niestety sama, więc wie jak to jest. Tak więc nie siedziałam przy kompie tylko w tym momencie zaczęłam od razu działać. Na miejscu okazało się, że od poniedziałku schudł 15 deko
Położony na boku już nie wstawał. Weterynarz bardzo dokładnie go oglądała, ale widać było, że to już koniec. Sama z siebie nic nie sugerowała, wspomniała jeszcze o kroplówkach i ewentualnym poczekaniu do jutra, ale była sceptyczna. Wątpliwe, żeby dożył jutra. Zadzwoniłam jeszcze do męża, żeby wiedział jaka jest sytuacja i potem z ciężkim sercem, ale wyraziłam zgodę. Weterynarz odczytała mi formułę zgody na eutanazję. Podpisałam z ledwością, bo ręce mi się tak trzęsły, że nie mogłam długopisu utrzymać. Zapytała się czy chcemy się pożegnać lub być obecne przy zabiegu, ale mama, gdy zobaczyła jak się trzęsę powiedziała, że nie. Ja zresztą też wolałam zapamiętać go jako żywego króliczka, a nie martwe ciałko. Weterynarz wytłumaczyła nam jak wygląda ten zabieg. Pogłaskałam go jeszcze po główce (już miał wstrzykiwaną narkozę) i powiedziałam: cześć mały.
Zostawiłyśmy go w gabinecie, wróciłam z pustym transporterem do pustego mieszkania. Opisuję to wszystko, żeby w razie czego każdy wiedział jak to wygląda, bo nie znalazłam w necie informacji na temat eutanazji królików.
Walczyliśmy bardzo długo, ale właściwie od początku ropnia zagałkowego Pasztuś nie wrócił już do dawnej formy. Cieszyliśmy się, jak coś zjadł, gdzieś pokicał w nadziei, że będzie lepiej. Mam nadzieję, że nikogo z Waszych królików nie dopadnie nigdy ta choroba. Ale bacznie obserwujcie swoje uszaki, bo im wcześniej wykryta, tym większe szanse na leczenie.
Duszka ma na pewno dobrego weta, choć ostatecznie nie było mi dane go poznać. Ja od siebie osobom z moich okolic bardzo polecam panią Ilonę Jezierską-Fornal. Nie chciałam dotychczas robić jakiejś reklamy, ale jest to doświadczony króliczy weterynarz. Poświęciła nam mnóstwo czasu na leczenie Pasztusia. I to nie dla pieniędzy, ponieważ nie chciała żadnych przyjmować. Była tak samo przejęta chorobą i zdeterminowana jak my. Jest to naprawdę weterynarz z powołania. Mimo smutnego finału jestem jej bardzo wdzięczna.