Już wróciłam, Pasztet ze mną. Opowiedziałam historię choroby i leczenie. Weterynarz nie miała żadnych zastrzeżeń. Dostał jeszcze jakiś zastrzyk na bazie penicyliny i coś na wzmocnienie. Ale powiedziała, że wygląda to wszystko bardzo źle. To dobrze wiem, bo inaczej nie zasięgałabym jeszcze gdzieś indziej porady. Ropa bez przerwy się pojawia, jest strasznie chudy, smutny i coraz słabszy. No i trochę brudny, bo sika pod siebie. Powiedziała mi, że trzeba się raczej szykować na eutanazję. Tak więc moje przypuszczenia były niestety słuszne. Musiałby się chyba cud wydarzyć, żeby sytuacja się zmieniła. Widać, że po prostu jego organizm przegrywa z chorobą. Strasznie chce mi się płakać jak o tym myślę, ale wiem, że nie można go skazywać na cierpienie. Nie wiem jeszcze kiedy, jak, ale innego wyjścia chyba nie będzie... No chyba, że naprawdę jakiś cud nastanie i zacznie jeszcze walczyć. Na razie przynajmniej je, pije, bobkuje i kica trochę po mieszkaniu. No ale wygląda jak kicające nieszczęście.