Wczoraj podczas wieczornego szukania pasmanterii (ktorej nie znalazlam) trafilam do pewnego sklepu zoologicznego. Postaram sie napisac to bez zabarwienia emocjonalnego (przynajmniej w jakims stopniu), bo, ze mnie to zdenerwowalo, to malo powiedziane.
W sklepie tym jest wydzielony pokoik wielkosci ok 4m2, z przeszklona szyba, zeby wszyscy chodzacy po galerii mogli ogladac kroliczki (i tluc w ta szybe: "o! jaki slodki kroliczek, chodz tu, kroliczku" ), wprawdzie warunki sa niezle, maja sianko, zwirek nie trociny i granulat (oczywiscie wody tam nie dojrzalam), ale coz im po takich warunkach, skoro kroliczki moga miec NAJWYZEJ 3 tyg (obstawialabym dwa porownujac ze zdjeciami w watku ppx- "nic nie wiem...."). No i sa tez dwa wieksze...
Poszlam do obslugi, siedzialy tam dwie kobietki, z czego jedna moim zdaniem mogla byc szefowa (widac po zachowaniu, ze czula sie jak "na swoim") i pytam: czy te kroliczki to rodzina (czy te maluszki sa dziecmi tych wiekszych)
one ze smiechem na ustach, ze nie. To ja mowie, ze troche chyba sa za male zeby je sprzedawac nie sadza panie? Na to mi ta pani (wg. mnie wlascicielka), ze nie, ze one sa po prostu od innego hodowcy i maja normalnie, czyli 2 miesiace. Stwierdzilam, ze mi to wyglada na 2 tygodnie i im mowie o kroliczych potrzebach itd. Zero reakcji, smialy sie do siebie i wrogo na mnie patrzyly.
Jestem tak zla, ze zaraz wyszperam cos i normalnie nasle na nich inspektorat weterynarii (kto to widzial zwierzatko bez wody w sklepie zoo?).
Poradzcie mi co moge jeszcze zrobic? Kurcze, najchetniej to bym im ten Folwark z dymem puscila