Mama mojej kolezanki tez kupowala jej (i jej siostrze) zwierzaki jako zabawki... Kiedyś jak byla mała dostała chomika, to go tak zlapala, ze sie udusil... Nastepny chomiczek skonczyl nie mniej tragicznie - ona z siostra ma piętrowe łózko, więc zrzucaly go sobie z góry na dół... Świnke ugotowała - prawie doslownie. W lato 30 stopni na termometrze, ona ją poubierała w welniane swetry, kocyki, wsadziła do wózka i wyszla z nią na zewnatrz... Przegrzała się bidula. Królika tez mieli - zyl 7 lat. Sadzali go na krzesle obrotowym i krecili, bo to takie smieszne patrzec jak potem krzywo chodzi... Jego zycie w ogole nie bylo zbyt kolorowe... Jak to sama kolezanka okreslila - on byl ich zywa maskotką.
Mnie się cisnienie podnosilo jak mi to opowiadala, nie na nie (w koncu byly male), ale na ich matke - jak mogla do czegos takiego dopuścić. One same nie są dumne z tego co robiły (pomijając królika, bo rzekoma 'kolezanka' go nie lubila - nie wiem czemu, a jak umieral to ona sie smiala...). Zresztą królik umarl trzy lata temu, wtedy przeciez byly juz rozumne i (teoretycznie) odpowiedzialne, a do konca swego tragicznego zycia królik byl traktowany jak zabawka...
Ja jestem wdzięczna moim rodzicom, ze pierwsze zwierze kupili mi dopiero wtedy, kiedy bylam juz na tyle rozumna, zeby wiedziec, ze królikowi niekoniecznie podoba się krecenie na krzesle, czy kąpanie w wannie (co jednak nie uchronilo Ciapuli przed innymi błędami z mojej strony
), mimo ze wczesniej tez blagalam ich o chocby myszke czy chomiczka.