Szczeżuja ostatnio była tak przerażona, że ja i mama, która akurat nas podrzucala samochodem bałyśmy się o nią chyba w równym stopniu co ona wetki. Przerażenie nie przeszkodziło jej co prawda w wyżebraniu kawałka pierniczka, którym częstowałyśmy panią dr ["ja tego nie widzę, ja tego nie widzę" - ale obśmiała się nieźle] - tak jak piszę, tak się trzęsła ze strachu, że jej dałyśmy, , żeby się trochę uspokoiła. Normalnie nigdy tego nie robię, ale wiem, że uwielbia, bo ręce po pierniczkach potrafi mi obwąchiwać z niedowierzaniem przez parę ładnych minut.
Uspokoiła się na tyle, że gdy tylko została odstawiona z powrotem do transportera, to się do niego zsikała ze złości. A transporter ma wiklinowy, więc pani doktor miała powódź na stole. Ten numer zrobiła już raz mojemu TZ, w poczekalni u weta, gdy on trzymał transporter na kolanach. Szczeżuja rozkopała ręcznik, odsunęła go, weszła na odsłoniętą część podłogi, i.... sik! Małpa jedna. Tym bardziej, że wychodząc z domu opowiadałam to mamie, która argumentowała, że koniecznie muszę tam jakąś folię włożyć "bo jak nasika w tramwaju albo weterynarzowi na stół...". No to nasikała. Ale pani wet nas lubi, więc się tylko znowu pośmiałą.
W ogóle tego dnia przed wyjściem z domu Szczeżuja urządziła cyrk - ganiałam ją przez 20 minut dookoła stołu, bo królik jak tylko załapał, że chcę, żeby weszła do transportera, natychmiast zaczął się kryć. Co ciekawe, transporter stał na podłodze i nie dalej jak dzień wcześniej sama do niego wskakiwała i w nim kopała - więc to nie był strach przed koszykiem, a przed wyjściem. Może dlatego, że wcześniej chodziliśmy z nią przez tydzień 2x dziennie na paskuden zastrzyki, i jej złe wspomnienie zostało? Aha, nigdy wcześniej takiego przedstawienia nie było, nawet przy okazji tych zastrzyków właśnie. Zmitologizowała je sobie chyba...... W każdym razie ciekawa jestem, jak będzie wyglądać następne wyjście.
PS Do transoprtera w domu próbowałam ją zaprosić metodą standardową, czyli na natkę. Więc było tak: najpierw pobiegła za gałązką natki spod lodówki w kierunku koszyka. Jednak gdy zobaczyła, że wkładam natkę do środka, spojrzała na mnie spode łba, pogłaskała róg koszyka bródką, poniuchała tęsknie do natki, którą znowu podstawiłam jej pod nos, spojrzała jeszcze raz, odwróciła się na pięcie i demonstracyjnie odkicała w kąt pokoju. Potem zaczęła się łapanka - moja mama czekała na dole w samochodzie, stojąc w niekoniecznie właściwym miejscu, a ja jej przez telefon zdawałam relację pt "okrążyłam stół piąty raz, chyba jednak jej sama nie złapię"....
No, to się znowu rozpisałam...