Nie mogę się pozbierać... Całymi dniami płaczę, jestem na silnych lekach uspokajających. Ciągle go słyszę jak drapie w karton w zagrodzie, jak rzuca miseczkami, pije wodę, biega po pokoju. Zawsze kilka minut przed tym zanim zadzwonił budzik słyszałam jego łapki gdy biegał i nas budził. Jak w zegarku. Codziennie rano budzę się żeby dać mu jeść , dopiero po chwili dociera do mnie że już mu nie dam jeść. Prawie nie jem. Nie wiem jak ja jutro pójdę do pracy. Mąż ma mnie dość i uważa mnie za histeryczkę. A ja chcę umrzeć. Wczoraj próbowałam go namówić żeby jechać do Galerii Pomorskiej do zoologicznego żebym mogła chociaż chwileczkę potrzymać jakiegoś króliczka. Nie zgodził się. To jest straszne ta pustka. Nie wiem czym ją zapełnić. Mam pieska ale to nie to samo. Nie daję rady. Pochowałam już tyle zwierzaków, myślałam że z wiekiem będzie mi łatwiej. G... prawda. Myślałam że się uda że będzie dobrze. W poczekalni szeptałam mu do uszka żeby się nie poddawał że ma tylko przeżyć a ja się nim zajmę. Tego dnia był jakiś inny. Straszna przylepa. Przez te pare godzin w dr Krawczyka lizał mnie po rękach, przytulał się, jakby się żegnał. Mam żal do wszystkich świętych, w tym także siebie. Gdyby go nie dała na ten zabieg może by jeszcze żył. Po zastrzykach było mu trochę lepiej. WIem że to egoizm przeze mnie przemawia bo ryczę przecież nad sobą że go nie mogę już dotknąć. W zeszłym tygodniu było inaczej, wszystko poszło b.szybko, większość czasu siedział w transporterku. Tym razem jakbyśmy oboje coś przeczuwali. Do tego dzień wcześniej skończyły mi się jego ulubione suszki: krwawnik i babka szerokolistna. To był znak. Był jeszcze taki pełny życia w poczekalni. Nawet przekopywał kocyk. Poznał też pierwszy raz w życiu samiczkę Bunię - pierwszy raz powąchał się z króliczką. Mam ogromny żal do dr Krawczyka. Wiem że pewnie bezpodstawny bo przemawia przeze mnie ból. Mówił przecież że to bardzo poważny zabieg. Gdy Kuki dostał zastrzyki zasnął mi na rękach. Był bardzo spokojny. Bardzo się bałam i tym razem i nie poszłam nigdzie połazić tylko czekałam w poczekalni, coś mi mówiło żeby czekać. Nawet dowcipkowaliśmy aż za bardzo a ja jeszcze pamiętam jak powiedziałam do męża że pewnie zaraz będę ryczeć. Po pół godzinie wyszedł dr i od razu zwróciłam uwagę na jego fartuch który był we krwi. Powiedział że już po wszystkim, że Kuki żyje ale że było gorąco bo musieli go reanimować. Ryczałam ale cieszyłam się że żyje więc po chwili isę uspokoiłam. Otowrzyłam transporterek, leżał spokojnie, nawet mrugał oczkiem. Dr powiedział że podali mu leki znoszące narkozę. A po dalszej rozmowie nogi mi się ugieły. Nie wiem dlaczego nie powiedział tego wcześniej czy może to wyszło dopiero w trakcie zabiegu ale powiedział że zabieg to masakra i że powstała tak ogromna dziura że Kukiemu zapadnie się oczko i że zrobiło się połączenie m-dzyn noskiem i czymś tam (Nie pamiętam) i gdy będziemy go karmić mamy być przygotowani na to że jedzenie może wypływać noskiem. WYć mi się chciało bo o tym nie było mowy wcześniej. Wtedy pierwszy raz pomyślałam że po co ja go dałam na ten zabieg, że idiotka ze mnie, że był za stary mimo że był silny. Jeszcze przed zabiegiem gdy go zważyliśmy okazało się że schudł. Po zabiegu było już za późno. W samochodzie masowałam mu łapki bo miał zimne. Mrugał oczkiem i był bardzo spokojny. Byłam wściekła za siebie ale wierzyłam że najgorsze już za nami i teraz muszę się tylko nim zaopiekować. Tym bardziej że zawieźliśmy do Torunia drugiego królika Gawroszkę, który był w bardzo złym stanie. Też z ropniem i to tak zaawansowanym że królik był cieniem królika, sam nie jadł i tylko leżał. Pomyślałam że nie chciałabym żeby Kuki tak cierpiał - króliczka został poddana eutanazji. Wróciliśmy do domu i położyliśmy Kukułke w transporterku do zagrody. Jeszcze zakropliłam mu oczka. O pierwszej mąż mówi do mnie żebym się na chwilę położyła bo teraz i tak nic mu nie pomogę. Nie chciałam ale byłam zmęczona. Nastawiłam sobie budzik na 2. Gdy zajrzałam do drugiego pokoju wydawało się jest wszystko ok. Kuki leżał przykryty kocykiem tak jak go zostawiłam. Ale gdy go odkryłam zobaczyłam że nie oddycha. Wpadłam w panikę, zawołałam męża. Ten próbował go reanimować, ale oboje nie bardzo wiedzieliśmy jak za co bardzo się obwiniam że nie zapytałam dr jak to zrobić gdyby była taka potrzeba. Kuki był cieplutki ale nie wiem ile minut już tak leżał. Gdy mąż go uciskał poleciały siuśki. I tego sobie nie mogę darować że to był moment kiedy jeszcze była szansa na odratowanie Kukułki chociaż potem siostra tłumaczyła mi że mąż mógł po prostu nadusić w takie miejsce i to poszło samo gdy Kuki już nie żył. Strasznie ryczałam, nie mogłam uwierzyć no bo przecież było już dobrze. Proszę powiedzcie mi czy on coś czuł? Czy go bolało? Dostał wprawdzie leki po zabiegu - przeciwbólowe i antybiotyk ale podali mu coś znoszącego narkozę. Nie mogę się uspokoić. Mimo leków na uspokojenie cały czas ryczę. Wczoraj trochę pomagało gdy oglądałam króliczki do adopcji. Zaczęłam myśleć o adopcji żeby trochę złagodzić swój ból. Mąż gdy to usłyszał zrobił mi awanturę że chyba zwariowałam i on nie pozwoli żebym kiedykolwiek już miała jakiegokolwiek zwierzaka bo po tym co widzi jest przerażony moją reakcją na śmierć Kukiego, że płaczę po nim jak po człowieku. Jestem załamana. Moja rodzina rozumie mnie trochę lepiej - siostra przyjechała żeby się pożegnać z Kukułką, nawet chrzestna go pogłaskała zanim go chłopaki poszli pochować. Włożyłam mu do kartonu w którym go pochowali kawałek jabłka i gruszki - jego ulubione jedzonko. Dr Słodki miał rację mówiąc że zabijemy go tym zabiegiem. Nie posłuchałam. Teraz okropnie żałuję.
W poczekalni Kuki był najstarszym królikiem - to też powinno dać mi do myślenia. Dziewczyna która siedziała koło mnie z maleńkim króliczkiem zapytała czy od początku był u mnie. BYł, oczywiście że od początku. A ona na to: to musiał być bardzo szczęsliwy. Staram się przywołać tą rozmowę za każdym razem gdy zaczynam płakać. Kuki, bardzo cię kocham, nie chciałam cię skrzywdzić maluszku, gdybym mogła cofnąć czas nie dałabym cię na ten zabieg. Jeśli jesteś w gdzieś tam pomóż mi uporać się z ogromnym bólem jaki po sobie zostawiłeś.
Przepraszam za ten wywód ale nie mam z kim pogadać...