Niestety Tyszuń także ma podejrzenie grzybicy.
Kiedy do nas przyszedł miał na skokach takie malutkie wyłysienia. Poszliśmy z nim do weterynarza, który stwierdził, że nie mamy się czym przejmować, bo taka uroda królika. Choć wydało się to nam podejrzane, stwierdziliśmy, że w końcu facet jest lekarzem, więc wie co mówi.
Niestety, po tygodniu te wyłysienia zaczęły się powiększać. Do tego na całej skórze pojawił się biały łupież, w niektórych miejscach strupki. Zero ropy, czy zaczerwienień. Po prostu cały był w łupieżu.
Na forum znaleźliśmy polecanych weterynarzy, od razu poszliśmy do jednego z polecanych gabinetów. Weterynarz wydawał się bardzo kompetentny. Dokładnie pooglądał małego, wziął zeskrobiony pod mikroskop. Stwierdził, że niczego nie widzi, ale z jego doświadczenia może powiedzieć, że jest to najprawdopodobniej grzybica strzygąca, którą mały najpewniej przyniósł do nas od hodowcy lub z zoologicznego.
To zdziwiło nas jeszcze bardziej, bo specjalnie wybieraliśmy sklep, w którym króle miały dobre warunki i króla z kartą rodowodową, aby mieć pewność, że nie pochodzi z jakiejś pseudohodowli.
W domu wymieniamy mu ściółkę trzy razy dziennie, codziennie przecieramy klatkę, dwa razy w tygodniu myjemy ją pod prysznicem - ma naprawdę dobre warunki. W klatce leży na bawełnianych szmatkach lub kocykach, w osobnym miejscu ma kuwetkę ze żwirkiem Pinio oraz siennik z sianem i wodę. W klatce przebywa tylko wtedy, kiedy nikogo nie ma w domu i w nocy. Wracając do lekarza, weterynarz odesłał nas do domu z roztworem do robienia przymoczek i jodkiem potasu, który miał być dodawany do jedzenia. Po tygodniu mieliśmy wrócić na kontrolę. Gdybym wtedy wiedziała więcej o grzybicy, poprosiłabym o zrobienie posiewu. Niestety...
Tyszko po tych przymoczkach niesamowicie się drapał, wręcz gryzł. Po czterech dniach wróciliśmy do tego gabinetu. Tym razem przyjęła nas lekarka, również przez Was polecana. Kazała odstawić wszystkie maści, dała małemu zastrzyk przeciw świerzbowi (przeraziłam się kiedy potem przeczytałam o skutkach ubocznych dla wątroby, tym bardziej, że nie ma pewności, czy mały ma świerzb - ja szczerze w to wątpię).
Przez pięć dni nie mieliśmy stosować żadnych leków, po czym wrócić na zrobienie posiewu. Tak też zrobiliśmy.
W ciągu tych pięciu dni, kiedy nie stosowaliśmy żadnego leczenia, placki znacznie powiększyły się.
Nie odrastały w tych miejscach żadne włoski. Do tego na całej skórze było pełno łupieżu.
Wróciliśmy na zrobienie zeskrobin. Mały był też zbadany pod taką lampą. Grzybów pod nią nie wykryto. Lekarka stwierdziła, że konieczne będzie podanie zastrzyku przeciwbólowego i przeciwświądowego (trochę się z nią sprzeczałam, bo nie chciałam obciążać malucha, ale w końcu dałam się przekonać). Do tego dostaliśmy dostał Imaverol do przemywania. Kiedy coś się wyhoduje, zadzwonią do nas. Generalnie pani doktor nie wiedziała co mu jest - może to grzybica strzygąca, może świerzb (ale nie ma żadnych zaczerwienień i nie drapie się mocno), może łupież wędrujący.
Bardo panikuję.
Po pierwsze, jestem zła, że zaufaliśmy pierwszemu "lekarzowi".
Po drugie, boję się o maleństwo, bo dostał już tyle zastrzyków, a jeżeli to grzybica, to czeka go długie i niszczące wątrobę leczenie.
Po trzecie, gdyby nie te łyse placki i łupież, nawet nie podejrzewałabym, że Tyszkowi coś jest! Ma niesamowity apetyt, bez problemu organizm przyjmuje nowe warzywa, od pierwszych dni u nas rozpiera go energia - bryka, wpada na różne dziwne pomysły, przychodzi po miziaki, robi zdechlaczki. Przez chwilę miał co prawda problem z ceko, ale już go nie ma. Nie gryzie się maniakalnie. Trochę częściej się myje i dokładniej wylizuje miejsca z plackami - ale tylko to.
Przyznam, żę jestem kłębkiem nerwów.
Czekam razem z mężem na te wyniki i ryczę ze strachu.
placki wyglądają tak (aktualnie są dużo większe, to są zdjęcia chyba sprzed dwóch tygodni)
tak wygląda ten łupież (aktualnie także jest go więcej, właściwie na całym ciałku)
Czy na Wasze oczy, to jest grzybica czy coś innego? Zwariuję zanim dostaniemy wyniki tego posiewu.
Inga, jak Twój uszak? Polepszyło się?