dzis rano schodze do dziadow, a Nemo lezy i sie nie bardzo chce ruszyc, dalam jesc - Ula sie rzucila, a Nemo nic - normalnie o poranku biega jak nakrecony zeby dostac papu, a tu ani okiem nie mrugnie... daje granulatke do pysia - wzial i wyplul, daje suszone jabluszko (najulubiensze) - powachal i nic, lezy dalej.
wsadzilam dziada do transportera, zadzwonilam do szefa, ze musze jechac do weta i sie spoznie do pracy, do mamy zeby pozyczyc samochod, do brata zeby mi towarzyszyl (bo po 1 od jutra do poniedzialku on sie zajmuje dziadami, a po 2 - zrobilam prawo jazdy w poniedzialek i troche sie sama balam jechac...)
pojechalismy do dr Marceli w Gdansku na Osowej - okazalo sie ze
1. trzeba bylo podciac i przypilowac zebiska z tylu, bo scieraja sie, ale krzywo i w kierunku policzkow robi sie taki kiel
2. po osluchaniu okazalo sie, ze brzuszek nie bardzo pracuje i ze szykuje sie zator (prawdopodobnie)
dziad dostal zastrzyk przeciwbolowy + na rozruszanie brzuszka, odwiozlam go do domu - juz w samochodzie zaczal chociaz siano skubac, chociaz w drodze do weta w ogole na nie nie patrzyl
mam nadzieje, ze bedzie lepiej... jak nie, to jutro przed wyjazdem jeszcze pojedziemy z bratem do Pani wet, a pozniej braciszek bedzie sie nim zajmowal i - jesli bedzie trzeba - wozil... ale jestem dobrej mysli