No właśnie. Muszę się Wam wyżalić bo jest mi strasznie przykro.
Cieszę się jak głupia, że Kłębek jest już zdrowy, wesoły, że bryka, gapi się, węszy, je... tylko że wcześniej, to my byliśmy bardzo blisko, pozwalał mi sie tarmosić z każdej strony, nawet nauczyliśmy się kłaść na plecki i miziać po brzusiu, zawsze mnie lizał - po rękach, po policzkach, po nosie, jak leżeliśmy na wersalce to na mnie wskakiwał i mnie lizał... podchodził do mnie i żądał głaskania demonstracyjnie rzucając się na bok io wywalając giry do tyłu...
To ja z nim do weta jeździłam i trzymałam podczas zastrzyków, ja podawałam leki, dokarmiałam i dopajałam strzykawkami na siłę, ja go myłam i obcinałąm skołtunione i pozlepiane rzadką kupką futerko. Żadnej z tych czynności nie lubił.
Teraz... pozwala mi sie głaskać tylko po łebku i uszkach właściwie... jak chcę go bardziej przytulić to mnie atakuje i gryzie... a nawet jak spokojnie siedzimy i głaskam go po główce, on coś tam pomemla ząbkami, podstawiam mu, jak zwykle, rękę do polizania, a on nic - idzie sobie.
Zachowuje się tak tylko wobec mnie. Do chłopaka przychodzi, kładzie się, liże go, skacze po nim, to samo do mojej mamy.
A ode mnie nawet nie chce jeść z ręki, a zawsze to robił.
Czy to mu przejdzie i jeszcze mi zaufa?
Smutno mi trochę po prostu, brakuje mi tych naszych uszatych czułości