I nie mogę sobie z tym poradzić.
W czerwcu miałby 9 lat. Z nami był 8 lat i 4 miesiące. Ja od czasu do czasu pisywałam na tym forum - prosiłam o rady. Nasz maluszek właściwie od zawsze był chorowity. Nacierpiał się w tym swoim życiu - ale zawsze z mężem walczyliśmy o jego zdrowie za wszelką cenę i wszelkimi możliwymi sposobami. Bywały sytuacje, że w pracy brałam urlop, żeby być z króliczkiem w chorobie i podawać mu lekarstwa. Bywało, że czuwaliśmy całymi nocami - bez zmrużenia oka. Króliczek był juz bardzo schorowany. Od grudnia 2007 roku czyli od ponad dwóch lat, maluszek był całkowicie sparaliżowany. Siedział jedynie tylko jak sie go podniosło i oparło o poręcz kanapy.( Bo maluszek nie mieszkał w klatce)Króliczek wymagał całkowitej opieki. Trzeba było kłaść, podnosić , myć dupkę, oklepywać, masować, dbać o skórę żeby nie było odleżyn. I nie było. Trzeba było karmić z ręki. Jedzenie trzeba było rozmaczać.
A teraz go już nie ma. Całe nasze życie kręciło się wokół niego. I mimo, że króliczek przecież nie wydawał dźwięków, nie chodził - to w domu taka okropna pustka.
Maluszek odszedł o 5.30 w sobotę rano.
Jeszcze około godz. 24 nakarmiłam go - zjadł nadspodziewanie duzo. Dużo się napił. Ale niedługo po tym, nie chciał już siedzieć. Pokładał się i zaczął szybko oddychać. Mąż miał jakieś złe przeczucia. Ale ponieważ sytuacja się nie zmieniała to około godz. 2 w nocy poszedł spać. Ja usnęłam już wcześniej. O godz. 3 w nocy obudziłam się, poprawiłam króliczkowi kołderkę (bo był przykrywany do snu) i poszłam spać dalej. Obudziłam się o 5.30 z jakimś lękiem - podniosłam królisia - ale on juz nie oddychał. Przelewał się przez ręce. Mąż go dotknął i wyczuł jeszcze słabiutkie uderzenie serduszka.
Trzymałam maluszka jeszcze bardzi długo na kolanach - pewnie z godzinę i go głaskałam.
Nie mogę sobie darować, że nie czuwałam przy nim całą noc. Mam okropne wyrzuty sumienia. Okropne. Ale nie przypuszczałam, że to będzie ten dzień kiedy się z nim będziemy musieli pożegnać. Mąż tłumaczy mi, że tak musiało być. Ze może króliczek potrzebował spokoju. I umarł spokojnie. Bardzo. Przestał oddychać. Miał bardzo spokojny wyraz pyszczka.
Pochowaliśmy naszego przyjaciela na cmentarzu dla zwierząt.
Pozostała tylko pustka - i w sercu i w domu. Nic nie cieszy.
Przepraszam, że tak się rozpisałam.