Dziękuję Wam za wszystkie ciepłe słowa i rady
Nikuś, bardzo Ci dziękuję za link - myślę, że skorzystam również z tych kropli. Nala przez niemal 5 miesięcy dostawała lek uspokajający, skończyła mi się ostatnio butelka i nie kupiłam więcej - zero efektów. Uzależnienia nie zauważyłam, skutków ubocznych również, na szczęście.
Może w długi weekend siądę i opiszę działania "pacyfikująco-diagnozujące", które podejmowałam wobec Nali od czasu założenia tego wątku do wczoraj (nie robiłam tego na bieżąco i mi narosło).
-------------------------------------------------------------------
Wczoraj przeprowadzałam trzecią turę włączania Nalki do mojego stada. Pierwsza próba na trawniku była nieudana, dała mi za to obraz rozkładu sił: Moona podporządkowanie, chęć unikania konfrontacji, Diego - olewka, "jak podskoczysz, to dostaniesz w papę", Astra - walka o przywództwo w stadzie.
Druga próba trawnikowa wyglądała już dużo lepiej i wyrwanych kłaków było niedużo.
Wczorajsza, trzecia próba na zewnątrz była na tyle obiecująca, że wieczorem zaprzyjaźnianie zostało przeniesione na grunt domowy.
Królice przez kilka godzin (z dość dużymi przerwami miedzy bitkami) się ścierały, w pewnym momencie z butów wyrwał nas przeraźliwy pisk, więc mało sobie z mężem nóg na schodach nie połamaliśmy, pędząc z przerażeniem, ale zanim dobiegliśmy już był spokój, tylko futro fruwało. Króliki obejrzeliśmy, czy nic im nie jest (nie było, nie licząc łysych placków od wyrwanego futra u Astry) i zostawiliśmy je dalej razem.
Niestety za kilkanaście (-dziesiąt?) minut zaczęły się tak łomotać, że nie wytrzymałam nerwowo i je rozdzieliłam. Astrę pooglądałam, dostrzegłam, że Nalka wyrwała jej futerko przy samiutkim odbycie (myślę, że to stąd był ten pisk), więc tam jest rana. Przycięłam jej włoski naokoło, ale do gołej skóry jej nie wygolę, bo mogłabym jej uszkodzić dupkę. Astra wyglądała jak bliska zawałowi, posadziłam ją na sofce obok Diega i Moony, żeby było jej raźniej, ale ona się tylko skuliła, oczka jej się same zamykały i główka leciała. Tak się przeraziłam, że ją wzięłam na noc do łóżka, żeby ją ogrzewać, bo się bałam, że jak rano się obudzę, to ona nie będzie żyła
Króliczek leżał plackiem (co jest u niej nieprawdopodobne, ona nie wysiedzi 5 sekund w miejscu), a ja oczywiście nie spałam z nerwów i ze stresu.
Nad ranem się zawierciła, więc ją zaniosłam do kuwety i tak w niej leży bez ruchu na boku. Nie wychodzi z niej, prawie nie je
Zjadła dwa źdźbła trawy i troszkę jabłuszka mi z ręki (ona nienawidzi jeść z ręki i nigdy tego nie robi, chyba że w ręce jest rodzynka), a ja musiałam jechać do pracy
Położyłam jej podkład w kuwecie, żeby na tym żwirze nie leżała i cały czas się martwię
Jeśli do wieczora nie będzie poprawy, zabieram ją do weta. Boże, trzymajcie kciuki, żeby to tylko był stres
Jestem załamana
Mój biedny diabołek-niedźwiadek