Hmmm, moi rodzice właściwie nie mają nic do gadania, jeśli chodzi o króliki. One są moje (no, Milka w sumie oficjalnie jest ojca, bo to on podpisywał umowę, ale to nieistotne), ja się nimi opiekuję i opłacam. Chcialam postawić zagrodę, to poszlam do sklepu, kupiłam i postawilam. Rodzice często narzekają, ale dobrze wiedzą, że jakby kazali wynieść króliki do piwnicy, to bym się przeprowadziła razem z nimi do tej piwnicy, więc nic nie wspominają na ten temat. Mamę do szału doprowadza siano w przedpokoju, które wynoszę na skarpetach z mojego pokoju i o to głównie jest wojna, jeśli chodzi o króliki. Czasem tata próbuje zasugerować mi, jaka jestem durna, że np. myję i wycieram warzywa itd, ale zawsze mu mówię, że to moje króliki i ja będę decydować, jak się nimi zajmować.
Ogólnie nie ma źle, mama codziennie przychodzi, głaszcze, daje im trochę jabłuszka i cieszy się jak dziecko, gdy np Milka do niej podejdzie i da się pomiziać. Tata jak obiera marchewkę, albo pietruszkę to też zawsze się coś królikom dostanie. Za wszystko placę sama, ale gdy Ciapula była chora (ta plaga choróbsk tuż przed jej śmiercią), to widzieli, że jestem na skraju załamania, wydałam na jej zabiegi i operacje całe moje pieniądze, a znowu trzeba na kolejny zabieg jechać, to zapłacili bez wahania, zwalniali się z pracy, żeby móc zawieść, czy odebrać ją z Chorzowa, przypuszczam, że nie dla królika, ale dla mnie, bo widzieli, jakie to dla mnie ważne.