Jestem załamana, siedze i rycze. Królika zwieźliśmy o 8:00, odbieralismy w okolicach 19:00. Nie wiem dokładnie o której był zabieg. Kazali sie poinformować o 16:00. Powiedzieli, że wszystko ok, królik się wybudza.
Jak przyjechalismy, pani doktor poszla po krolika, zaraz wybiegła, woła inną pania doktor, zaraz wolaja kolejnych dwóch lekarzy, w końcu poszło ich tam pieciu. Czekaliśmy prawie godzinę. Byłam przerażona.
Frotek w godzine po brzebudzeniu, nie tylko całkowicie powyrywał sobie szwy, ale też poważnie poranił moszne zębami i drapiąc tylnymi lapami. Pani doktor powiedzial, że czegoś takiego jeszcze nie mieli. Ponieważ druga narkoza w tak krotkim czasie i przy dodatkowej stracie krwi była zbyt niebezpieczna, to zszyli go jeszcze raz na żywca. Dostał podskórne nawodnienie, kroplówke, srodki przeciwbólowe, oslonowe na jelita, antybityki. Strasznie to wygląda, z rany sączy sie krew. On miał malutkie jąderka, a to jest tak opuchnięte, ze jest prawie wielkości kurzego jajka, jest sine, przekrwione, sierść we krwi. Jutro jedziemy na 8:00 do kliniki. Jestem przerażona, nie wiem jak to sie skończy. Póki co Frotek się nie zalatwia, tylko duzo pije. Nie chce jeść. Siedzi w za duzym kubraczku, bo dla krolików nie mieli, no dramat, to jest coraz wieksze i bardziej spuchnięte, nie wiem jak ja dożyje do rana. Mam straszne wyrzuty sumienia, że mu zrobiłam taka krzywde.