Dziś przeżyłam kolejne chwile grozy, już małam łzy w oczach. Jak co rano Liluś obudził mnie , głaskałam go a potem on wyczyniał cuda w powietrzu biegająć świrując wokół mnie, i żle wycelował....spadł na boczek z łóżka.... leżał tak chwile z wyprostowanymi na boczku nogami i płakał... zerwałam sie z łóżka !.. podbiegłam do niego nie mógł wstac, kręcił się przednimi łapkami w kółko, już się bałam ze coś sobie złamał... wziełam go na ręce, uspokoiłam po 10 minutach łapka jakby rozluzniła sie i zgięła. Popiskiwał .. poszedł do siebie, pod łóżko. Dałam mu chwile. Po godzinie wyszedł. teraz nie kica, nie kuleje ale chodzi. obciąza łapke. Martwie się o niego...
Mieliście podobne sytuacje..? jak się skończyły?