Na początku bardzo Ci współczuję straty przyjaciela.
Mój komentarz będzie w temacie ale trochę z innej strony. Zawsze gdy pojawia się podobny post do Twojego, zaczynam się zastanawiać z jaką beztroską podchodzą lekarze wet. do swojego zawodu. Osobiście chcę wierzyć, że większość(?) ludzi kończących medycynę weterynaryjną coś sobą reprezentuje, w obszarze wiedzy medycznej i kultury osobistej, ale... to inny temat. Mnie zadziwia fakt tzw. pełnego wachlarza usług w dowolnej przychodni wet. Można to odnieść do przychodni ludzkiej, przecież nikt rozsądny nie zgodzi się na usunięcie wyrostka, trepanację czaszki czy wstawienie by-passów przez lekarza rodzinnego, zgadza się? Tymczasem co robią weterynarze - wszystko! Począwszy od obcięcia pazurków, skończywszy na trudnych operacjach. Być może zdarzają się "bogowie weterynarii", którzy każdą specjalizację maja obcykaną na 100% (ironia), ale rzeczywistość jest inna. Lekarz, który jest sam w swojej przychodni bierze się za każdy zabieg, a nie od dziś wiadomo, że chirurgia przynosi największe zyski... Ja na swojej drodze spotkałam różnych wetów, dużo konowałów ale też prawdziwych lekarzy z powołania. Na szczęście tylko z usług tych drugich korzystam, bo wiem że to ludzie którym duma po odesłaniu do specjalisty innego niż oni sami, nie ucierpi.