Asiu...bardzo mi przykro i az za dobrze rozumiem o czym piszesz, to az boli
Moj Koci Skarb choruje na niewydolnosc nerek. # lata juz prawie. 3 lata walki. Kroplowek, bez przewry, codziennie, czasem co 2-3 dni. Skora juz go boli czasem przy dotknieciu, plyny sie chca sie wchlaniac. Zylki ze zrostami, pekaja, kotus ma anemie, chora watrobe, serce, jelitka... Ma zaburzenia metaboliczne, bola go kosci i ciezko sie porusza, dolaczaja sie kolejne rzeczy, jako konsekwencja niewydolnosci nr\erek, jako konsekwencja leczenia. Leki pomagaja na jedno, na inne-szkodza.
Lunus zyje, jest bardzo dzielnym kotkiem, codzien uczy nas jak mozna zyc chwila, chwytac dzien. Pozwala sobie towarzyszyc w tej wedrowce przez gorki i dolki, wedrowce do kresu. Zawsze kilka krokow przed nami, wiem, ze gdy juz dotrze do kranca, gdy bedzie gotowy..dajel pojdzie juz sam. Byc moze kiedys przyjdzie moment gdy nam powiie ze jest gotowy, byc moze mu wowczas pomozemy odejsc.
Nie wiem...Pisze to wszystko bo rozumiem, bo mysle tez, ze wazne aby to wiedziec.
Ze walka z niewydolnoscia nerek jest mozliwa do pewnego momentu ale jest to nierowna walka, my robimy wszystko ale i z wszystkimi konsekwencjami.
Po tych latach tylko on pozostal dzielny, my jestesmy zjechane psychicznie i fizycznie, to jest koszmarne, wymaga skomplikowanej i stalej opieki, dostosowania wszystkiego - a i tak jest to towarzyszenie w odchodzeniu, obecnosc w cierpieniu.