Królik nie doczekał operacji.
Nasz przyjaciel (a właściwie przyjaciółka, gdyż była to samiczka) odszedł w trzecim dniu hospitalizacji: Diagnoza: Nagła śmierć przy zmianie wenflonu. Opowiem wam krótko o przebiegu choroby; być może historia ta okaże się mieć dla kogoś znaczenie. Być może spostrzeżenia innych osób na tym forum pozwolą komuś uratować swoje zwierzątko.
Na dzień przed zawiezieniem jej do kliniki stwierdziliśmy, że schudła. Wywołało to oczywiście niepokój i stwierdziliśmy, że jak do następnego dnia się nie poprawi, to zabieramy ją do weterynarza. Wieczorem czytałem w Internecie na temat możliwych przyczyn. Pierwsze przypuszczenie: zaparcie. Królik miał charakterystyczne objawy, czyli bardzo małe bobki, był osowiały, w klatce po jednej z nocy znalazłem też garść włosów. Do tego w ostatnim czasie, jako że nadeszła wiosna, często dostawał zieleninę, którą pałaszował w mgnieniu oka.
Apetyt miał zawsze bardzo dobry i był bardzo energiczny. Z racji tego, że dostawał ostatnio sporo zielonego, nie niepokoiło mnie to, że nie zjadał całej suchej karmy. Zmniejszyłem mu porcję o połowę, podobnie wieczorem dawałem mu o połowę mniej marchewki. Królik jadł, a ja nie widziałem żadnych niepokojących objawów. Nie mogę więc powiedzieć z całą pewnością, kiedy zaczął chudnąć (na ostatnich zdjęciach sprzed choroby, zrobionych 10 dni przed zauważeniem, że schudł, wygląda normalnie. Wiem, że to nic nie daje- 10 dni to w tym przypadku wieczność- ale niestety trudno w tej chwili określić, kiedy miał miejsce początek procesu. Z królikiem mieliśmy ciągły kontakt, co paradoksalnie mogło przyczynić się do opóźnienia w dostrzeżeniu zmiany w wyglądzie. Każdy dzień z obecnej perspektywy wydaje mi się taki sam- rutynowe czynności: karmienie, sprzątanie, zabawa. Żadne zmiany, o których piszę nie wydawały mi się wtedy niepokojące, stąd niemożność dokładnego usytuowania ich w czasie.
Mam świadomość, że z jednej strony utrata wagi w przypadku królika postępuje bardzo szybko oraz, z drugiej, że początek choroby mógł nastąpić na wiele miesięcy przed pojawianiem się widocznych zmian. Podejrzewam więc, że objawy były wierzchołkiem góry lodowej i mogły stać się dla nas widoczne w momencie, w którym stan naszego zwierzątka był już zaawansowany. Kiedy dokładnie zmiany stały się na tyle poważne, że mogły zostać dostrzeżone gołym okiem, nie wiem. Te dziesięć dni od wspomnianego zdjęcia zlewają mi się w jedno.
Nie widziałem też, by był mniej przyjacielski. Znów po fakcie odtworzenie zdarzeń jest bardzo trudne. Nie umiem określić, czy jego osowiałość trwała kilka dni czy zaczęła się w dniu naszego rozpoznania To, że schudł zauważyliśmy po tym, jak po naszym powrocie z zakupów, przybiegł by go pogłaskać. Teraz gdy o tym myślę, wydaje mi się, że były pewne inne objawy (królik nie chciał wyjść z pokoju, w którym zwykle przebywał. Wychylał tylko główkę poza jego obręb, ciało pozostawało na terenie pokoju. Następnie zasnął w tym miejscu. Leżał na boku Dopiero jak zauważyliśmy objawy, królik zaczął się izolować. Przyczyną tego było prawdopodobnie nasze nadmierne zainteresowanie nim. Ja na przykład wziąłem go wieczorem na kanapę i delikatnie masowałem mu brzuszek (w stanie zaparć jest to, jak czytałem, wskazane). Na początku Królik poddawał się masażowi bez oporów. Po krótkiej chwili jednak wyraźnie dał do zrozumienia, że nie chce być dalej masowany. Po odstawieniu na podłogę pobiegł do swojej kanapy, gdzie spędził (prawdopodobnie) całą noc. Wieczorem dostał jeszcze jedzenie, które bardzo lubił- zjadł trochę, ale bez entuzjazmu.
Nie umiem powiedzieć ile czasu minęło od czasu gdy, królik zaczął pokazywać, że coś jest nie tak do naszego rozpoznania. Wszystkie symptomy, które dziś wydają mi się godne zastanowienia nie wzbudziły wtedy mojego wielkiego niepokoju- królik miał w swym życiu różne dni, raz miał więcej ochoty na zabawę, raz był bardziej ospały. To, że jadł mniej suchej karmy tłumaczyłem tym, że ma więcej świeżego jedzenia. Podobnie z wodą, której pił wyraźnie mniej. To, że otrzymywał dużo mokrego jedzenia tłumaczyło mniejsze zainteresowanie wodą. Do tego zawsze wieczorem królik dostawał marchewkę, która też zawiera płyny (przez ostatni mniej więcej tydzień zmniejszyłem porcję do połowy, gdyż po nocy zostawała w klatce reszta). Picie małej ilości wody nie niepokoiło mnie więc. Zastanawiam się też nad jego kuwetą, czy były normalne bobki, czy też przestał się wypróżniać. Nie potrafię tego sobie przypomnieć- jestem raczej przekonany, że w kuwecie nie było małych kup, które obserwowaliśmy później. Królik zresztą załatwiał się w różnych miejscach, także w tych dla nas niewidocznych. Kuweta nie była więc przedmiotem mojego większego zastanowienia i niepokoju. Czy w kuwecie było przez kilka dni pusto? Czy bobków było wyraźnie mniej? A jeśli tak, to od kiedy się to zaczęło?- na te pytania nie potrafię odpowiedzieć. Wiem, że nie mogło to trwać długo, ale ile dokładnie nie powiem.
Rozpoznanie objawów choroby w pierwszym dniu ich pojawienia się dla osoby, która nie jest specjalistą, jest bardzo trudne. Podobną sytuację mieliśmy z naszą kotką (ropomacicze). W jej przypadku też zauważyliśmy, że schudła i to było powodem udania się do weterynarza. Też nie wiem, ile dokładnie to trwało, kiedy się zaczęło. 1, 2 może 3 dni? Kot został wzmocniony, a następnie pomyślnie zoperowany. Po tym wydarzeniu mówiłem sobie, że trzeba być bardzo czujnym i zwracać uwagę na wszystko, co się dzieje. Niestety w życiu drobne odstępstwa od rutyny nie są łatwo dostrzegalne, a nawet jeśli, to interpretuje się je jako coś normalnego (nie pije bo ma zielone itp.). Zwykle takie postępowanie jest uzasadnione; gorzej gdy dzieje się coś złego.
W nocy przed pierwszą wizytą dostała trochę jedzenia z ręki, taką mieszankę suszonych ziół. Jadła to ze smakiem, choć nie za dużo. Nie odmawiała więc całkowicie pokarmu. Zresztą aż do dnia śmierci co dziennie coś niecoś zjadała (skubała siano i przez noc zjadała jedną czwartą marchewki).
Rano zadzwoniliśmy do weterynarza i umówiliśmy wizytę na 12:30. Zabranie Królika z wnętrza kanapy było problemem. Nie chciał wyjść do nas, a kiedy próbowałem po niego sięgnąć ugryzł mnie ostrzegawczo. Nie chciał byśmy go ruszali.
Podczas pierwszej wizyty u weterynarza króliczka była bardzo spokojna. Opowiedzieliśmy lekarzowi o naszych obawach, a także o małej pacjentce. Parę słów na ten temat: Króliczyca, która miała być leczona, była osobnikiem w wieku ponad 6 lat. Dokładnej daty nie jesteśmy w stanie określić, gdyż zamieszkała u nas już jako dorosła. Trudno nam powiedzieć ile czasu żyła u poprzedniego właściciela- na pewno około roku, może trochę krócej albo trochę dłużej. U nas była od początku 2009 roku. Królik ma więc ponad 6 lat i chyba ma zaparcie.
Lekarz powiedział, trzeba królika zbadać: zbadany został brzuszek, została pobrana krew, zrobione zdjęcia Rentgenowskie jamy brzusznej. Królik został na kilka godzin w klinice, gdzie przyjął kroplówkę (rozluźniające i przeciwbólowe leki). Przy odebraniu królika pani weterynarz była optymistką, mówiła, że królik ma się w miarę dobrze, że zjadł trochę siana, że jest ciekawski, przegryzł nawet rurkę od kroplówki. To potwierdziło nasze dobre przeczucia i wiarę w naszego królika („kto jak kto, ale on na pewno ze wszystkim sobie poradzi”- tak myśleliśmy). Umówiliśmy wizytę na dzień następny.
Po powrocie do domu królik w pierwszym rzędzie załatwił się pod witryną. Mocz był gęsty, koloru ciemno czerwonego. Zadzwoniłem do weterynarza i dowiedziałem się, że mam królika obserwować i gdyby coś się działo, dać znać. Czerwony mocz sprawił, że zacząłem się zastanawiać, czy nie mamy czasem do czynienia z ropomaciczem (podobną dolegliwość miał nasz kot, kot zresztą jest z nami do dziś i ma się bardzo dobrze). Królik cały wieczór spędził w jednym miejscu, trochę podjadał ale bardzo mało, robił bobki ale również niewiele o małych rozmiarach. Tym, co mnie zastanawiało, pomijając inne sprawy, był jego przyśpieszony oddech oraz to że praktycznie nie spał. Leżał tylko w jednej pozycji i szybko oddychał. Wieczorem dostał przecier dla niemowląt (zjadł bardzo mało) i zamknąłem do na noc do klatki, żeby nie zrobił sobie krzywdy. Po zamknięciu w klatce siedziałem z nim jeszcze pół godziny przed zaśnięciem. Najpierw był niespokojny, jak to on, gdyż nie lubił spędzać czasu w zamkniętej klatce. Pogłaskałem go trochę, uspokoił się położył w „swojej” chorobowej pozycji i zaczął wcinać siano. Oczywiście to mnie ucieszyło. Czy w nocy spał?- nie wiem. Rano widziałem, że zjadł połowę porcji marchwi, którą dostał przed zaśnięciem (jedna czwarta)
Następnego dnia (wizyta o 16:00) przyjęła nas inna pani, tym razem osoba odpowiedzialna za króliki w klinice, specjalistka od małych zwierząt. To ona wypowiedziała się na temat wczorajszych badań. Powiedziała, że krew wskazuje na stan zapalny, na zdjęciu rentgenowskim nie widać natomiast zaparcia. Oznacza to, że małe bobki są kwestią wtórną, związaną ze spożywaniem małej ilości pokarmu. Królikowi zrobiliśmy USG, na którym zobaczyliśmy coś czarnego (albo białego), dużą plamę, w brzuchu. Pani powiedziała, że badanie to nie pozwala stwierdzić czy mamy do czynienia z płynem (np. ropomacicze), czy też jest to tkanka (a więc wiadomo, rak). To badane stało się podstawą do orzeczenia, że królika trzeba operować. Oczywiście królik był już słaby, więc przed operacją należało go wzmocnić podając kroplówki. Następnie miało dojść do operacji, podczas której okazałoby się, co się właściwie dzieje. Sytuacja nie była przedstawiona jako beznadziejna- nawet w przypadku raka, królik mógł sobie poradzić. Najgorszą opcją miał być nowotwór złośliwy z przerzutami- w tym przypadku byłoby wskazanie do uśpienia. Ponownie królik został na kroplówkach miał być do szóstej, ale okazało się że mogliśmy odebrać go dopiero o ósmej. Dostał sporo leków w tym witaminy, rozkurczowe, przeciwbólowe, antybiotyki, nawodnienie.
Po przyjeździe do domu królik znów zajął miejsce pod witryną i tam spędził wieczór. Nie za bardzo chciał jeść, polizał trochę gerberka, trochę sianka, prawie nie robił bobków. Tłumaczyliśmy to osłabieniem oraz tym, że w kroplówce dostał wszystkie składniki odżywcze. Faktycznie przed pójściem spać, już po zamknięciu w klatce, zjadł kilka łyżeczek gerberka i trochę siana. Od powrotu do domu dużo czasu spędziłem na głaskaniu go, co sprawiało mu przyjemność. Przez noc zjadł trochę marchwi (wieczorem dostał pół marchwi, z czego pół zjadł).
W trzecim, feralnym dniu, umówiony byłem na godzinę 12:30. Królika zabrałem do transportera prosto z klatki, w której leżał w swojej stałej pozycji. Przez noc nie było zbyt wiele bobków, znów nie jestem w stanie powiedzieć czy spał (wiem tylko, że na pewno przez te dni nie widziałem go śpiącego na boku oraz że cały czas szybko oddychał). Kiedy go zabierałem królik nasiusiał pod siebie. Był chudy i apatyczny (zresztą dzień wcześniej zastanawialiśmy się czemu kroplówka nie daje efektu- myśleliśmy, że potrzeba więcej czasu, kilku dni by do wzmocnić.) W rozmowie z weterynarzem powiedziałem, że bierzemy pod uwagę najgorsze, ale wierzymy w nią i walczymy. Ona powiedziała, że dużo zależy od królika. Gdy wychodziłem było po trzynastej. Umówiłem się na odbiór zwierzaka o godzinie 16:00.
O godzinie 14:16 otrzymałem telefon, że „wenflon był niedrożny i królik słaby” i tak słuchałem, zastanawiając się, po co do mnie tak wcześnie dzwonią. Po chwili pani doszła do sedna: Królik zmarł. Takiej wiadomości nie spodziewałem się w ogóle. Braliśmy pod uwagę, że królik odejdzie, ale nie tak, nie podczas kroplówki. Powiedziałem, że przyjadę i zabiorę go do nas do domu. Po przyjeździe rozmawiałem z lekarzem, który powiedział że nastąpiła nagła śmierć sercowa, że była robiona reanimacja, podana adrenalina, ale że funkcji życiowych nie udało się już przywrócić. Po prostu podczas zakładania nowego wenflonu królik nagle umarł, jeszcze przed podaniem leków. Śmierć nie była związana z dolegliwościami, które go męczyły, ale była wynikiem reakcji, która czasami zdarza się u królików (podobno jeden na 1000 lub 2000 odchodzi w ten sposób, czasami nawet podczas czynności tak rutynowych jak obcinanie paznokci). Nie dało się tego przewidzieć, ani temu zapobiec. Czytałem o tym kiedyś i wiedziałem że takie rzeczy się dzieją (dlatego królików nie należy poddawać działaniu silnego stresu), ale w to nie mogłem uwierzyć. Był w klinice trzeci raz, wszystko miało być dobrze, przynajmniej do czasu operacji. Jak to się stało, że królik zmarł?, czy wszystko było zrobione jak trzeba?, czy można było tego uniknąć?- takie pytania wtedy przechodziły mi przez głowę.
Tak szybkie odejście (trzecia wizyta, a więc stało się to w przeciągu 48h od momentu podjęcia leczenia, do tego należy dodać 15-18h od momentu rozpoznania, że coś jest nie tak) sprawiło, że właściwie niewiele zdążyłem przeczytać o postępowaniu z królikami podczas takiej sytuacji. Lekarz nie zalecił mi podawania żadnych leków, kazał tylko na siłę dokarmiać królika, nie powiedział zresztą jak mam to robić (nie poinformował jaka ilość i jaki sposób- wszystko musiałem znaleźć w necie sam), nie zaproponował żadnych alternatywnych sposobów postępowania. Jaka szansa była na przeżycie tak poważnej operacji u królika w takim wieku? Też tego się nie dowiedziałem. Oczywiście sprawy te nie były dla mnie wtedy niepokojące, gdyż podawanie kroplówek wydawało mi się dobrym rozwiązaniem. Myślałem, że królik będzie leczony jeszcze kilka dni zanim dojdzie do operacji (kroplówek nie brałem za zagrożenie; to operacja była tym, o co się martwiłem), że do tego czasu przeczytam sporo na ten temat oraz skonsultuję się z innym/innymi specjalistami. Na tej podstawie chciałem podjąć decyzję. Nie zdążyłem.
Zastanawiałem się (i nadal się zastanawiam) dlaczego tak nagle odszedł, tak niespodziewanie. Czy diagnoza była postawiona prawidłowo?, czy nie został popełniony błąd z lekami? albo czy niedrożny wenflon nie spowodował zakrzepu?, Czy nie była to śmierć na skutek bólu (prosiłem, by podawano mu leki przeciwbólowe), wycieńczenia, postępu choroby, który nie został zauważony, zakażenia, albo pęknięcia jakiegoś narządu? A może, zamiast wozić go do weterynarza, królikowi należało podawać leki w domu?, a może zamiast czekać, należało operować go od razu?,
Co jeszcze mogliśmy dla niego zrobić, by został z nami na dłużej?
Królika już nie ma z nami, odszedł nagle, bez pożegnania. Ja też nie pożegnałem się z nim. Wychodząc pogłaskałem go po główce i powiedziałem mu „do widzenia, do zobaczenia za 3 godziny.”
Pochowaliśmy go na działce, wśród zieleni…