Z cyklu raczkujące początki inspektora do spraw adopcjiMiędzy lekcjami mam dyżur na korytarzu i stoję na nim razem z koleżanką. Opowiadam jej, że dziś jadę odebrać królika do Pszczyny, bo Państwo oddają z powodu alergii dziecka.
Ty masz mamę w Pszczynie - długo jedziesz? - pytam
O kochana, o tej porze to nawet godzinę
słyszę - a jak przez las jedziesz, za ciężarówką lub traktorem, podwójna ciągłą, to godzina mało
Na lekcji myslę
no spóźnić się nie mogę, godzina mało..... a ja na 14 ugadana......między spotkaniem różnicy godzina dwadzieścia.....ki czort, no nie zdążę.....jeszcze ten las i ta podwójna ciągła......oczami wyobraźni widzę jadących 10 tirów jeden za drugim
Równo z dzwonkiem konczę lekcję, wypadam ze szkoły i do fasoli (to moje auto)
Droga pusta, tirów brak, traktorów nawet na lekarstwo nie widac.......dokładnie jechałam pół godzinki i 50 minut czekałam, bo Pan wczesniej nie mógł.......
Królik młody, podobno samiec (jajek znalesć nie mogę), nie jest szczepiony, pazury długie. Dziecko dostało w prezencie, bo ktoś chciał się pozbyć. Mała oczy zaropiałe, z nosa się leje......Pan przy tym uprzejmy i miły, bardzo wdzięczny SPK za pomoc, bo sam juz nie wiedział co robić.....
Dziś do Rudy Śląskiej jeszcze jadę - podejście drugie - ciekawe co jeszcze wymodzę. Na Bunia jest masa formularzy - każdy tylko Bunia chce, żadnego innego królika - tylko jego......