Bardzo dziękuję
Aktualnie nie ma we mnie w jego wypadku za wielkiej radości - miał RTG, korektę zębów i badania krwi. Jeśli chodzi o zęby, to wet się nie zdecyduje na ich usunięcie (nie ma jak, poza tym nie przeżyje wyrywania), z przebudowaną z prawej strony kością żuchwy nic się też nie da zrobić, więc zęby zostały tylko skorygowane. W badaniach krwi wyszła niewydolność nerek, królik od bodajże soboty siedział w miejscu, nie jadł sam i praktycznie się nie ruszał. Można było w zasadzie zastosować eutanazję, ale pomyślałam sobie, że spróbujemy przez tydzień.
W wigilię go zabrałam ze szpitala i święta spędził sobie u nas. Dostawał leki, kroplówki, jedzenie (nie ruszał się w ogóle, nie jadł sam, a bobki miał jak główka od szpilki, sikał pod siebie). Wczoraj wieczorem praktycznie już postanowiłam, że pozwolimy mu dzisiaj odejść, bo Misio wyglądał (i sądzę, że także tak się czuł) naprawdę beznadziejnie. Około 3 nad ranem Misio postanowił się ożywić - zaczął międlić jedzenie (nie zjadał go, bo wypadało z pyszczka, ale w ogóle się zainteresował, a przez ostatnie dni siedział w miejscu z przymkniętymi oczami i kompletnie nic nie było w stanie go zainteresować), a przed południem sam conieco zjadł. Przy myciu pupy podrygiwał niezadowolony (wczoraj przy myciu wisiał bezwładnie z opadającą głową), a potem pokicał po łazience - niezdarnie, ale jednak.
Wstrzymało mnie to z usypianiem, ale cały czas o nim myślę. Czemu nie ma we mnie radości? Misio jest jednym z najbiedniejszych uszaków, które miałam pod opieką, a jednocześnie nigdy nie chciałabym przekroczyć granicy, za którą ratowanie nie jest już ani sensowne ani miłosierne. Wczoraj byliśmy z Misiakiem na tej granicy, a dzisiaj zrobiłam krok w tył i boję się, że okaże się niesłuszny...
PS
Teraz właśnie Misio siedzi z łapami w misce i wyjada posiekaną rzymską z jarmużem. Ma bardzo luźne kupy - więc chodzi umazany, ale dzisiaj próbował się myć, zaliczyłam nawet przez to kilka przypadkowych lizów.