Niestety Kubuś został wczoraj uśpiony. Od poniedziałku Kubuś sikał z krwią, weterynarz kazał czekać,w czwartek nie było poprawy i Kubuś dostał antybiotyk. W sobotę dostał jakiegoś ataku skurczy, zaczął przeraźliwie krzyczeć jak małe dziecko
najpierw się mocno we mnie wtulił a potem zaczął uciekać na łóżku ciągnąc za sobą sparaliżowane nóżki
w życiu tego widoku nie zapomnę i tego krzyku. Pojechaliśmy natychmiast do weterynarza Kubuś zrobił się bardzo wiotki. Weterynarz powiedział że jest bardzo źle i chciał mu podać środek przeciwbólowy i sterydy. Nie chciałam żeby dawał mu steryd, ale w końcu się zgodziłam bo bałam się co będzie jak go zabierzemy do domu i znowu go będzie tak boleć, a bardzo chciałam żeby dotrwał do wizyty w Krakowie. W niedzielę Kubuś prawie w ogóle się nie podnosił, zauważyłam że nie może się oprzeć na prawej przedniej łapce tak jakby i ona była lekko sparaliżowana. Dużo mnie jadł, ale ulubioną bazylię zjadł bardzo chętnie. Zauważyłam że nie może się wysikać dopiero jak go podnosiłam i naciskałam to opróżniał się bardziej. W poniedziałek było bez zmian, jak go myłam rano zauważyłam że na dupince zaczyna mu sierść cała odchodzić płatami w tych nielicznych miejscach gdzie ją jeszcze miał, a cała skóra jest jakby napuchnięta wodą i sinawa. Mimo tego wszystkiego zdecydowałam się pojechać z nim do Krakowa licząc na cud. Na początku drogi nie było źle, nawet skubnął troszkę pietruszki, którą mu oskrobałam na drogę. Niestety po 2 godzinach drogi było dużo gorzej, Kubuś nie chciał nawet żebym go głaskała czy dotykała. Leżał na ulubionej kołderce i zaczął zakrywać sobie głowę, aż bałam się że się udusi.W Krakowie musieliśmy przejechać przez centrum były duże korki i strasznie trzęsło. Jak dojechaliśmy na miejsce biedna moja królinka była strasznie umęczona, dawałam jej strzykawką wodę ale w ogóle nie połykała jej. No i jak weszliśmy do gabinetu to taką miałam nadzieję że lekarz powie że będziemy o niego walczyć, że jest źle ale nie krytycznie. Ale niestety powiedział że jest bardzo źle a będzie gorzej i że królik bardzo cierpi i lepiej nie będzie. Stwierdził u królika zanik mięśni na całym ciele nie tylko z tyłu. Kubuś był już bardzo chudy ważył 1 kg i każdą kosteczkę mu było znać. No i ponieważ obiecałam mężowi że jeśli usłyszymy taką diagnozę to nie będziemy go już męczyć tylko go uśpimy na miejscu, to pożegnałam się z nim i mąż mnie wypchnął na zewnątrz. I został z nim i go uśpili. A potem jechaliśmy z nim całą drogę żeby go zakopać w ogródku. No i niestety nie mogę sobie z tym poradzić, bo nachodzą mnie myśli że jeżeli jeszcze jadł to może trzeba było poczekać, i jeszcze mnie raz liznął u weterynarz jak już leżał. Od paru tygodni nie spałam w nocy żeby być przy nimi i dzisiaj cała noc się budziłam żeby do niego wstać, cały czas mi się wydaje że on popiskuje sobie w pokoju i trzeba iść do niego. A to wszystko się tak szybko działo że nawet się nie pożegnałam z nim jak trzeba, nie wzięłam go na ręce i nie przytuliłam
, ale mąż mnie tak szybko wypchnął żebym nie miała czasu do namysłu. Nie wiem kiedy się z tym pogodzę, cały czas o nim myślę.......